Wiele osób ciągnie do Rio Dulce, ja jednak nie mogłam znaleźć uzasadnienia i wycięłam je z planów podróży. No bo niby co – rzeka z dżunglą i wokół tego tyle halo? Ale jak widać było nam pisane tam trafić i doskonale się złożyło, bo Rio Dulce jest fantastyczne.

Chcieliśmy z Flores dostać się do Copan w Hondurasie, ale nic nie jechało tam bezpośrednio. Trzeba więc było zdecydować którędy jechać, ale my jakoś nie mogliśmy podjąć decyzji. Więc ruszyliśmy w stronę Hondurasu i zatrzymaliśmy się w Rio Dulce, z nadzieją że tu przyjdzie natchnienie.

Zamieszkaliśmy w Casa Perico, bungalowach na rzece. Przypłynęła po nas łódka, bo to jedyny sposób na dostanie się tam. Z otwartego jeziora wpłynęliśmy w wąski wodny korytarz, bardzo zarośnięty, niczym las namorzynowy. Zrobiło się ciemniej, ciszej, słychać tylko plusk wody i odgłosy dżungli. Spomiędzy drzew wyłoniła się drewniana konstrukcja na palach, potem fotele, hamaki, bar, za knajpą zobaczyliśmy drewniane bungalowy. A wszystko zawieszone nad wodą i połączone ze sobą systemem drewnianych pomostów. Jeszcze nigdy nie mieszkałam w takich okolicznościach przyrody.

Życie tutaj odbywa się na wodzie. By odwiedzić sąsiada lub zrobić zakupy trzeba wsiąść na łódkę. My wsiedliśmy do starego kajaka, by zwiedzić okolicę. Był tak niestabilny, że lekko się spięłam w czasie tej przejażdżki, ale Marysia nie wiele sobie robiła z zagrożenia kąpielą w zamulonej wodzie. Po wypłynięciu na jezioro można było przycumować do drewnianych pomostów, by odsapnąć od machania wiosłem i wykąpać się. Wieczorem sytuacja wygląda podobnie – jeśli nie pasuje ci knajpa, wsiadasz na łódkę i przybijasz do kolejnej.

Oczywiście 3-latka trzeba tu mieć na oku, samotne bieganie po pomostach nie wchodzi w grę. Ale w barze są hamaki i sporo miejsca do zabawy. No i są udomowione zwierzaki.

Rzeka Dulce wypływa z jeziora, płynie sobie, potem wpada w kolejne jezioro, znowu płynie, by wreszcie połączyć się z morzem. Wsiedliśmy w poranną łódkę, by zrobić wycieczkę do samego morza. Naszym celem było Livingston nad zatoką Honduraską, słynące z pysznej kuchni Garifuna, potomków czarnych niewolników. Było to jednocześnie powitanie z Karaibami, choć krótkie, bo wieczorem wróciliśmy nad słodkie Rio. Przejażdżkę bardzo polecam. Tereny na rzece są cudowne – gorące źródła, kolonie pelikanów i tukanów, meandry, wodne kwiaty, samotne wyspy, a dookoła góry porośnięte gęstą dżunglą. By dopełnić wrażeń, w drodze powrotnej złapał nas deszcz. Co ja mówię, to była prawdziwa tropikalna ulewa, która przeciągnęła się do następnego dnia. Hałas jaki robił ten deszcz, kiedy już położyliśmy się do łóżek był niesamowity, zwłaszcza że mieszkaliśmy pod blaszanym dachem.

p.s. i wcale nie zjadły nas tutaj komary