To już trzeci Nowy Rok na wyspie. Po raz trzeci przeżywamy ciąg ceremonii przygotowujących Bali i Balijczyków do Nowego Roku. Nieustannie ten sam cykl, ale jeszcze nam się nie znudziło, bo mimo jego powtarzalności dla nas to ciągle coś nowego. Za pierwszym razem byliśmy tylko gapiami, w kolejnym roku znaleźliśmy się w balijskim domu, by poznać zupełnie nową perspektywę. Tym razem odkryliśmy jeszcze inne, nie znane nam wcześniej i mało rozpowszechnione noworoczne zwyczaje, o których trudno zapomnieć.

Wioska Nagi w pobliżu Ubudu, jak każda inna przygotowywała się do Nowego Roku. Ogoh-ogoh z dnia na dzień straszył bardziej demonicznym wzrokiem. Obok powstawał nieco mniejszy okaz demona, budowany przez dzieciaki. Mieszkańcy szykowali siebie, swoje świątynie i święte posągi do rytuału oczyszczenia. W wigilię nowego roku składali ofiary, a przed zachodem słońca obchodzili domostwa waląc w gary i robiąc wiele hałasu. Wszystko to, by odstraszyć złe duchy. Ale takie rzeczy zobaczyć można przed Nyepi w każdej balijskiej wiosce. W Nagi dzieje się coś jeszcze.

Po zakończeniu domowych rytuałów i przed wyruszeniem na wielką paradę Ogoh-ogoh w Ubudzie, mieszkańcy zbierają się na wiejskim placu. Po zapadnięciu zmroku rozpalają ognisko z łupin kokosów i rozpoczyna się Perang Api. Wojna na ognie. Wojownicy to młodzi mieszkańcy wioski Nagi, którzy z obnażonymi torsami i okryci samymi tylko sarongami. Wkraczają na rozżarzony ring i rozpoczynają bitwę płonącymi kokosami. Brzmi przerażająco, ale na twarzy młodych wojowników przerażenia nie widać. Wręcz przeciwnie, zdają się mieć niezłą zabawę. Co więcej, zdaje się, że z tej szalonej bitwy wszyscy wychodzą bez szwanku. Usmoleni, spoceni, zziajani, ale nie zranieni. Jak oni to robią? Rozwikłanie tej tajemnicy zostawimy sobie na przyszły rok, bo to widowisko będziemy musieli zobaczyć raz jeszcze. Robiło wrażenie. Staliśmy jak zaczarowani. Tylko sobie wyobraźcie, zupełne ciemności, z nich wyłaniają się czarne sylwetki gapiów, którzy okrążyli rynek, nad ich głowami co chwila buchają ognie, zaś gdy się rozstąpią widać oszalałych wojowników, którzy w tych ogniach się miotają. Tłum gapiów faluje, próbując być bliżej walczących, a jednocześnie starając się uniknąć uderzenia rozżarzonym kokosem, bo łatwo można się znaleźć na linii ognia.

Po co to widowisko? Jak wszystko, co dzieje się na Bali tuż przed Nyepi – by zagwarantować sobie pomyślność w Nowym Roku, by odpędzić złe duchy, nieprzychylne moce i pozbyć się negatywnej energii. By w Nowym Roku móc liczyć na dobre zbiory i pomyślność dla mieszkańców.

Naładowani jakąś niesamowitą energią, przy wtórze transowej muzyki gamelanów, osmoleni wojownicy dosiedli swojego Ogoh-ogoh i wprost z ognistego ringu ruszyli na paradę w Ubudzie. A tam jak co roku, już od popołudnia trwały przygotowania do gorącej nocy…

Zaś kilka dni wcześniej wyruszyliśmy skoro świt nad morze, by podziwiać Mestai – ceremonię oczyszczania przed nadejściem Nowego Roku. Jedną z najpiękniejszych balijskich ceremonii.

Szczęśliwego 1940 roku!