To, czego doświadczyliśmy na szczycie lodowca, zaskoczyło nas samych. Bo niby prognozy znaliśmy, wszak maniakalnie śledziliśmy je każdego ranka i wiedzieliśmy, że ciągle sypie. A jednak wielkie płatki śniegu, które spadały na nasze głowy, był tak… nierzeczywiste.

W Mayerhofen, gdzie mieszkaliśmy, panowała wiosna. Jadąc krętą drogą w stronę Hintertux doświadczaliśmy stopniowej zmiany aury. Ale nadal było zielono. Dopiero wjazd gondolką przenosił w inny wymiar – w krainę totalnej, oślepiającej bieli. Aż kręciło się w głowie. Nie tyle z radości, to nasze błędniki szalały. Na odległość kilku metrów nie było widać nic tylko biel. Napływające chmury przykrywały szczyt lodowca, przynosząc kolejne śnieżne zamiecie. Do  jazdy to warunki mało komfortowe, ale mieliśmy niesamowitą frajdę i dobrą zabawę. Dzień drugi był krytyczny. Wchodząc do gondolki sądziliśmy, że będzie  jak wcześniej – kiepska widoczność, ale damy radę. Tymczasem był to jedyny tego dnia zjazd dzieciaków. I najdłuższy. Do stacji dojechali ze łzami w oczach, wysmagani śniegiem, zmarznięci i z mocnym postanowieniem – dzisiaj więcej nie jeździmy! Dobrze ich rozumieliśmy, sami nieco straciliśmy zapał. To jednak nie znaczy, że pojechaliśmy do domu, bo żadne warunki nie są zbyt złe, by się dobrze bawić. Tarzanie się w śniegu, wspinaczki na skały, poszukiwania najdłuższych sopli w tej pogodzie wychodziły nawet lepiej.

Dzieciaki zaczęły wariować i przechodzić same siebie. Nabrały pewności siebie i jeździły nie bacząc na naszą obecność.

Kolejne dni przynosiły coraz lepszą pogodę, aż w końcu uraczyło nas alpejskie słońce. Cóż za odmiana! Wreszcie czuliśmy grunt pod nogami. Wreszcie mogliśmy zrobić ślady na świeżym puchu. Wreszcie zobaczyliśmy co jest dookoła. A było na co patrzeć, ze szczytu lodowca widać nawet Dolomity. W tych warunkach dzieciaki zaczęły wariować i przechodzić same siebie. Nabrały niesamowitej pewności siebie i jeździły nie bacząc na naszą obecność. A swoją drogą coraz trudniej było ich dogonić. Że sezon był wczesny, niedostępne były jeszcze dodatkowe atrakcje, jak place zabaw i snow parki. Ale na krótką chwilę uruchamiano śnieżną karuzelę i tor do zjeżdżania na oponach. Na bardzo krótką, bo widząc co dzieciaki wyczyniają, szybko go zamknięto pod pretekstem dbania o bezpieczeństwo.

Ośrodek w Hintertux ma wiele do zaoferowania bez względu na porę roku. Na najwyższym odcinku lodowca warunki do uprawiania sportów zimowych panują cały rok. Najlepiej jednak udać się tutaj po pierwszych w sezonie poważniejszych opadach śniegu. Warunki są wówczas bardziej komfortowe, większa część zimowej infrastruktury jest udostępniana, zaś gości jest nadal bardzo mało. W połowie września, kiedy tutaj dotarliśmy, otwarte były wszystkie wyciągi powyżej 2600 m n.p.m. To dwie gondole, kilka wyciągów krzesełkowych oraz orczyków, ponad 30 km tras, choć my zazwyczaj korzystaliśmy z trzech. Mimo dużych opadów śniegu trasy były cały czas dodatkowo naśnieżane, ratraki chodziły pełną parą, restauracje, serwis i wypożyczalnie sprzętu były dostępne dla potrzebujących. Szczyt lodowca to miejsce, gdzie nawet osoby nie uprawiające zimowych sportów nie będą się nudzić. Można napawać się widokami, spacerować po górskich ścieżkach, odwiedzić lodową grotę.

Ceny za karnety może nie najtańsze, ale to już standard, do którego powinniśmy przywyknąć. Przyjemność jazdy w nowym super ośrodku zimowym, jaki wyrósł nam właśnie w Szczyrku, będzie zdaje się kosztowała bardzo podobnie. Jeśli kochacie ten sport, życzymy wam zapowiadanej zimy stulecia!