W powszechnej opinii sezon na Gruzję zaczyna się w okolicy majówki. Dementujemy więc – sezon na Gruzję trwa cały rok! Ten piękny górzysty kraj ma wiele do zaoferowania także zimą. W obliczu kiepskiej infrastruktury w Tatrach oraz rosnących cen w alpejskich kurortach można nawet powiedzieć, że zima jest jego atutem.

Gdzie to Gudauri?

Z Polski znaleźć można bezpośrednie i całkiem tanie loty do Tbilisi oraz Kutaisi. My co prawda zafundowaliśmy sobie lot z przesiadką w Kijowie, ale wcale nie musicie iść w nasze ślady. Tbilisi (LOT) ma tę zaletę, że jest bliżej górskiego kurortu – 120 km i około dwie godziny jazdy. Zazwyczaj tańsze loty do Kutaisi (Wizzair) łączą się z dłuższym, a więc i droższym transportem w góry. Wybór należy do was.

W Internecie można znaleźć wiele opcji dostania się z Tbilisi do Gudauri. W sezonie jeździ sporo busów za cenę około 20$ od osoby. My podpytaliśmy o taksówkę naszą gospodynię i kiedy znalazła taksówkarza chętnego, by podwieźć nas wszystkich za 40$ nie zastanawialiśmy się długo. Do małego vana spakowaliśmy całą rodzinę oraz sprzęt, i wygodnie dojechaliśmy na miejsce. Tym sposobem z wiosennego Tbilisi teleportowaliśmy się do zasypanego śniegiem Gudauri. Wszystko zajęło trzy godziny, nocą, przed weekendem. Droga powrotna minęła w niespełna dwie godziny.

Gdzie tu spać?

To pięta achillesowa gruzińskiego szusowania. Oczywiście jest gdzie spać. Są hotele, hostele, można skorzystać z Airbnb. Ale… Właśnie, jest pewne ALE – cena. Co najmniej jak w Alpach, tylko warunki zupełnie nie przystające. Skorzystaliśmy z naszego ulubionego rozwiązania – Airbnb. Wynajęliśmy najtańszy dostępny apartament za cenę 100$ na dobę. Teoretycznie dla pięciu osób, więc możnaby obniżyć koszt, zapraszając znajomych. Teoretycznie, bo zachodziliśmy w głowę, jak niby w tej klitce pięć osób miałoby się zmieścić. Dwa mikro pokoiki z piętrowym łóżkiem i szufladą, spełniającą rolę trzeciego. Dla pozostałej dwójki osób krzywa wersalka w kuchni. Ale co tam, było czysto, ciepło i pod samym wyciągiem.

W czasie eksplorowania miasteczka znaleźliśmy maleńki domek wyglądający na idealny dla zaprzyjaźnionej ekipy. Następnym razem sprawdzimy, ale może ktoś z was zrobi to wcześniej.  Miejsce znajduje się 10 min spacerem od wyciągów. Poniżej kontakt. Jakby co, dajcie znać jak było!

W okolicy jest sporo nowych i pięknych hoteli dla bardziej wymagających klientów. Zerknęliśmy do jednego przypadkowego, ale że cena zaczynała się od tysiąca za dobę…

Skąd sprzęt?

Jeśli nie swój to wypożyczony. Wypożyczalni jest w Gudauri sporo. Większość, choć nie wszystkie, mają sprzęt dla dzieci. Polecamy wypożyczalnię Rossignola w hotelu Marco Polo, tuż przy najniższej stacji krzesełka. Kulturalnie, bez przepychanek, oficjalny cennik wisi na ścianie, mówią po angielsku (co nie jest w Gruzji zasadą), a i ceny okazały się niższe niż w innych miejscach. Za kompletny zestaw dla dziecka (narty, kijki, buty i kask) 13$ za dobę.

A gdzie skipasy?!

Jest już sprzęt no to czas ruszać. Najpierw do kasy, a tu gwarantujemy bardzo przyjemną niespodziankę. Cena skipasów jest kilkakrotnie niższa niż w Alpach. Cudownie, prawda?! Biorąc pod uwagę dobrej jakości infrastrukturę, brak kolejek i piękne góry, to miód na serce. Dzień jeżdżenia to 60 zł za dorosłego i 35 zł za dziecko (wg średniego kursu styczniowego). Pojedynczy wjazd to koszt 7 zł. Przy tych cenach nawet się nie bawiliśmy w kupowanie karnetów tygodniowych. A są to ceny z sezonu świąteczno-noworocznego, czyli wyższe niż zazwyczaj. Potem jest jeszcze taniej.

Co na stoku?

Jeśli ktoś się zmęczy zjeżdżaniem wcale nie musi wracać do domu. Na stacjach są całkiem przyzwoite restauracje, budki w kebebami, hot-dogami i lokalnym jedzeniem, babcie sprzedające grzane wino i wełniane skarpety. Można więc wzmocnić siły i ogrzać zmarznięte członki. Są też miejsca do chilloutu z kolorowymi pufami, DJ’ami i głośną muzyką. Po butelce wódki nie jedna ekipa mocno się tam roztańczyła. Na jednej z górnych stacji jest także plac zabaw dla dzieci. A ceny za te przyjemności podobne, jak w mieście. Za 10$ naje się i opije cała rodzina.

Jeśli zaś ktoś się znudzi zjeżdżaniem, może skorzystać z wielu innych form rozrywki, zależnie od chęci, pasji oraz zasobności portfela. Bardzo popularne są tutaj paralotnie. Na każdej stacji znajdziecie instruktorów, którzy mogą zabrać Was na podniebną przejażdżkę. Jesteśmy pewni, że wrażenia są niezapomniane. Sami spróbowaliśmy tego nad Himalajami i gdyby nie to, że przyjechaliśmy tutaj w innych celach, może byśmy się skusili na powtórkę. Jeśli chcecie wzbić się jeszcze wyżej można skorzystać z heliboardingu. Jeśli zaś nie lubicie odrywać się od ziemi proponujemy tubing. A jeśli lubicie pod górkę, to na pewno nie będziecie tu narzekać na brak tras do wysokogórskich spacerów.

Afterparty?

Dni spędzaliśmy na stokach albo… na jedzeniu. W końcu to Gruzja! A w tym temacie wszystko po staremu – można wytoczyć się z przepełnionym brzuchem i szumiącą głową bez konieczności łapania się za portfel. Jest się tutaj czym wzmocnić po trudach szusowania. Restauracji może nie za wiele, ale wystarczająco. My upatrzyliśmy sobie dwie, których menu eksplorowaliśmy do podszewki. Chinkali, chaczapuri, lobio, pyszne zupy, chleby, sery, bakłażany. Nie odmawiajcie sobie! Do tego całkiem smaczne lokalne piwa za cenę 5 zł oraz domowe wina za cenę 20 zł za litr. Jeśli tylko starcza Wam sił na takie afterparty.

To jak? Przyjeżdżacie zimą do Gruzji?