W Abu Simbel byliśmy sami. Sami jak palec. Jak trzy palce dokładnie. Zostawili nas nawet strażnicy. Nie deptali nam po piętach, jak to mają w zwyczaju w Egipcie, nie dawali mądrych rad, w którą stronę patrzeć, nie nagabywali o bakszysz. Po prostu sprawdzili bilet i poszli na hamak. Zostaliśmy my, dwie wielkie świątynie i spokojne jezioro Nasera.

 

Nie Nil i katarakty są głównym powodem wycieczek do Asuanu, ale właśnie Abu Simbel. By zobaczyć dzieło wychwalające potęgę wielkiego Ramzesa II ludzie przemierzają cały Egipt, docierając niemal do granicy z Sudanem. To tutaj, dla podkreślenia swojej chwały i siły, faraon zbudował dwie wielkie świątynie. A zrobił to z iście staroegipskim rozmachem. Większa ze świątyń poświęcona została trójcy bogów – bogom słońca Amonowi-Re i Re-Horachte oraz bogu sztuki Ptahowi. U wejścia stanęły cztery olbrzymie posągi siedzącego Ramzesa, a u ich stóp malutkie statuy królewskich żon oraz dzieci. Za wejściem rozpościera się obszerna sala, w której umieszczono posągi faraona przedstawianego jako Ozyrysa. Wysokie na 9 metrów, sięgają sufitu ozdobionego wizerunkami sępów. Na ścianach zobaczycie sceny najważniejszych militarnych sukcesów Ramzesa. Mniejszą świątynię poświęcono bogini miłości i piękna Hathor oraz żonie faraona Nefertari.

Abu Sibel leży 300 km od Asuanu. 4 godziny jazdy taksówką. 750 LE. Nieco drożej niż autobusem w konwoju, ale ten sposób pozwala cieszyć się urokiem świątyń w samotności.

Dookoła cisza i spokój rozległych wód jeziora Nasera. Tak jest obecnie, bo kiedyś świątynie zwrócone były w stronę bardziej burzliwych wód Nilu. Kiedy jednak Nil postanowiono uregulować i zbudować Wysoką Tamę, zabytki miały znaleźć się pod wodą. Los ten spotkał wioski, miasta i gospodarstwa 60 tysięcy Nubijczyków. Ci zmuszeni zostali do przesiedlenia, zaś zabytki, koszem 36 mln dolarów i 4 lat pracy przeniesiono w bezpieczne miejsce. Świątynie pocięto na ponad tysiąc kawałków i złożono ponownie w bezpiecznym miejscu, 60 m powyżej ich oryginalnej lokalizacji. Nie są wykute w skale, jak było to oryginalnie – to olbrzymia żelbetonowa konstrukcja pokryta skalnymi blokami. Całość została odtworzona niezwykle precyzyjnie. Najlepszym dowodem jest zachowanie astronomicznego ustawienia świątyni Ramzesa. Była ona zorientowana w taki sposób, że dwa razy w roku poranne promienie słońca wpadały do najdalszej komnaty i oświetlały posągi bogów oraz faraona. Po przeprowadzce nadal można obserwować ten efekt, jednak z jednodniowym przesunięciem. Warto zaznaczyć, że tym wielkim archeologiczno-inżynieryjnym przedsięwzięciem kierował znany polski archeolog, Kazimierz Michałowski.

By zobaczyć Abu Simbel wszyscy jadą do Asuanu. Można więc zaskoczyć faktem, że od Asuanu to jeszcze dobrych 300 km drogi. Ot, 4 godziny jazdy taksówką w jedną stronę. Choć najpopularniejszy sposób dostania się do Abu Simbel to jadące w konwoju turystyczne busy. Zbierają zainteresowanych z różnych hoteli i wyruszają w drogę o 3 lub 4 rano. Ta wczesna pora nieco nas przeraziła, zaś podliczenie kosztów wykazało, że taksówka jest lepszym rozwiązaniem. W hotelu El Salam, do którego weszliśmy zupełnie przypadkiem, poznaliśmy przemiłych i bardzo otwartych ludzi, którzy za konkurencyjną cenę organizowali nam transport w różnych kierunkach. Do Abu Simbel pojechaliśmy za 750 LE – wygodnie, nie zrywając się w środku nocy. Wycieczka busem to koszt 220 LE na osobę (najniższa cena, jaką znaleźliśmy). Gdy więc podsumować wydatek na całą rodzinę szala przechyla się na korzyść taksówki. Miało to jeszcze jedną wielką zaletę – poranni turyści, którzy przyjechali z konwojem, zdążyli wyjechać. Mogliśmy sami delektować się ciszą, pustką i spokojem, panującym wokół świątyń w Abu Simbel.