Zdarzyła nam się taka historia.
Wracając z Abu Simbel do Asuanu, a wracaliśmy taksówką, nie busem w konwoju, gdzieś pośrodku pustyni zatrzymało nas zbiegowisko na drodze. Checkpoint już dawno minęliśmy, o korku w takim miejscu nie ma mowy, wypadek też odpada, bo karetki z przydrożnego punktu medycznego stały spokojnie zaparkowane. I tylko mężczyźni w białych galabijach biegali przez piaski, niektórzy rozsiadali się na wydmach, inni rozpalali ogniska. Nikt nie był skory wyjaśnić nam o co chodzi i jak długo to potrwa. Że niby droga zamknięta. Chwilowo. Tymczasem minęła godzina, potem druga. Zaczynało robić się ciemno. To czas, kiedy turyści powinni być już w mieście. Niepokój zaczął kiełkować w głowie, choć raczej na myśl o zimnej nocy w samochodzie, bo wszyscy tylko się uśmiechali i pozdrawiali. Gdy zapadł zmrok kazano nam przenieść się w pobliże punktu medycznego, gdzie było światło – jasność i bezpieczeństwo. Wreszcie zjawił się mężczyzna. Kierowca naszej taksówki pożegnał się i sam został na miejscu, my zaś mieliśmy zabrać graty, spuścić głowy i w milczeniu podążać za nim. Choć nie wiedzieliśmy kto zacz nie przyszło nam do głowy protestować. Przemknęliśmy między zgromadzonymi na drodze mężczyznami. Dotarliśmy do niepozornego jeepa i bez słowa ruszyliśmy w stronę Asuanu. Po drodze wszyscy nam salutowali, a bramki i szlabany otwierały się na skinienie. Odstawiono nas pod sam hotel, choć nikt nie pytał, gdzie mieszkamy. Dopiero tutaj tajemniczy mężczyzna uśmiechnął się i przedstawił. Był egipskim żołnierzem, dla naszego bezpieczeństwa przewiózł nas do miasta, bo mieliśmy szczęście trafić na blokadę drogi, prowadzoną przez Nubijczyków, upominających się o prawa do swoich ziem. Blokada trwała jeszcze niemal tydzień. Przez cały ten okres droga była zamknięta i nikt nie otrzymał zezwolenia na przejazd do Abu Simbel.
Podobno egipskie tajne służby należą do najlepszych na świecie. Nie oznacza to niczego dobrego dla inwigilowanych i zastraszanych Egipcjan, jednak dla turystów do rzecz niezwykle ważna. Turyści są tu traktowani jak przysłowiowe święte krowy. Ich bezpieczeństwo jest priorytetem. Wie o tym wojsko i policja, bo mają rozkaz monitorowania naszych ruchów. Wiedzą o tym też Egipcjanie, bo dotkliwie odczuwają upadek turystyki po rewolucji. Każdy na swój sposób stara się naprawić sytuację i przywrócić Egipt na turystyczne szlaki. Dla podróżujących to dobrze, choć momentami uprzykrza życie.
- Checkpointy. Znajdziecie je na każdej międzymiastowej. Choć nie wzbudzają wielkiego zaufania – domek z błota, przewężenie, kolce na drodze i kilku uśpionych facetów z bronią – kontrolują przepływ ludzi na kluczowych drogach. Spełniają też tradycyjną funkcję przyjmowania łapówek, bo choć dokument wystarczy, a droga jest bezpłatna, tutaj trzeba płacić.
- Ograniczenia w ruchu dla turystów. Po międzymiastowych turyści mogą jeździć tylko w ciągu dnia. Wynajmując taksówkę na dłuższą trasę trzeba to uwzględnić – wycieczka musi się zamknąć między wschodem a zachodem słońca. Ale za odpowiednią łapówkę do Luksoru z lotniska dojechaliśmy nocą. Samochód był na to przygotowany – w kluczowych miejscach mogliśmy się położyć, a firanki w oknach trzeba było zasłonić. Przecież nikt nie chce płacić niepotrzebnych łapówek. Obawiam się, że kwestia dawania łapówek jest tutaj trudna do ogarnięcia przez turystę.
- Zezwolenia na przewóz turystów. Wszyscy pytają, czy turyści mogą podróżować lokalnymi busami. Nie próbowaliśmy. Jeżdżą one na krótkich dystansach, startują w nieokreślonych punktach, bez znajomości języka ciężko zorganizować dłuższą podróż. Sami kierowcy często nie chcą zabierać turystów. Bo kontrole, bo wściekłość taksówkarzy, którzy nie lubią gdy podkrada im się klienta. Tak więc, jeśli chcieliśmy dostać się gdzieś dalej, gdzie nie dociera pociąg, braliśmy taksówkę. Taksówkarz każdorazowo musiał wcześniej zgłosić się do urzędu i uzyskać na to papier. Przy tej okazji rejestrowane są także dane turysty.
- Punkty kontrolne. Przy drogach dojazdowych do turystycznych atrakcji zobaczycie pancerne wozy i żołnierzy w gotowości bojowej. Przy samym wejściu mężczyzn z bronią. Wchodząc przez bramkę musicie oddać bagaże do kontroli. Choć czasami im się nie chce i pytają tylko czy może mamy jakąś bombę. Zawsze odpowiadamy, że tak.
- Policja turystyczna. Bywają w mundurach, ale nie zawsze. Z jednej strony wyglądają dosyć zabawnie, a z drugiej wzbudzają obawy. No bo kiedy widzisz dwóch facetów w galabijach z kałasznikowem przewieszonym przez ramię, którzy idą polną drogą i przysiadają w wiejskim sklepiku, to się zastanawiasz. A oni widzą Twoją konsternację i z daleka wołają „Don’t worry miss, we are polis!”.
Co jeszcze zrobić, by bezpiecznie spędzić wakacje w Egipcie? Trzeba zacząć od tego, czego się boimy. Terrorystów? Oficjalne komunikaty mówią, że najlepiej jeździć na zorganizowane wycieczki, zamykać się w kurortach i to jak najdalej od Synaju. Co o tym rozwiązaniu sądzimy już pisaliśmy. I też nie jestem przekonana, czy duże skupisko turystów nie jest łatwiejszym celem. My jeździmy własnymi ścieżkami. By zminimalizować ryzyko znalezienia się w niebezpiecznej sytuacji zamieszkaliśmy na wsi w w Luksorze. Czytaj – z dala od Kairu, choć kusiło nas bardzo. Jednak w Kairze również byliśmy. I wiecie co? Kilka ulic od nas eksplodowała bomba w koptyjskim kościele. Ale czy to samo nie mogłoby zdarzyć się w europejskiej stolicy? Można przyjąć strategię „dmuchania na zimne” i zamknąć się w domu. Bo więcej turystów w Egipcie ginie tonąc podczas kąpieli w Morzu Czerwonym, niż w atakach terrorystycznych. Tylko to takie mało medialne.
Dla poczucia bezpieczeństwa ważniejsze jest nasze zachowanie w codziennych sytuacjach.
- Jeśli wojsko chce wiedzieć dokąd i z jakim taksówkarzem jedziemy, to nie róbmy uników i nie szukajmy bocznych dróg, bo nikt nas nie wyciągnie z blokady drogi na środku pustyni. Oni wiedzą, dlaczego to robią, my nie musimy.
- Jesteśmy w obcym kraju, w innym kręgu kulturowym, wśród wyznawców innej religii, ludzi praktykujących inne zwyczaje. Poznajmy je wcześniej i szanujmy je. To nam zjedna sąsiadów.
Po okolicy kręciliśmy się zazwyczaj na rowerach. Zajeżdżaliśmy do miasteczek i wiosek, gdzie dawno turystów nie widziano. Wchodziliśmy na kawę do lokalnych coffe shopów, robiliśmy zakupy w małych sklepikach, odpoczywaliśmy przy sukach. Wzbudzaliśmy zainteresowanie, ale zawsze przyjazne. Byliśmy odpowiednio ubrani, znaliśmy kilka rabskich słów. Ludzie chętnie zagadywali, dopytywali skąd jesteśmy, dziękowali, że przyjechaliśmy, kiedy inni unikają Egiptu. Zapraszali do swoich domów, przedstawiali rodzinę (większość Egipcjan zna angielski). I tylko raz usłyszeliśmy za sobą „fuck you” od zadziornego dzieciaka.
Jedna kwestia mi doskwierała – wychodzenie po zmroku. Nie było problemu dopóki wychodziliśmy razem. Jednak kiedy po zmroku wychodzi tylko kobieta wszystko się zmienia. Nie ma fizycznego zagrożenia, raczej psychiczne molestowanie. Cmokanie i słowne zaczepki, może ciche i przytłumione, ale bardzo konkretne, gotowały krew w moich żyłach. Aż trudno mi było uwierzyć w obcesowość i zuchwałość tych gestów. Rozglądałam się szukając u innych wsparcia, ale dookoła byli sami mężczyźni. Brak kobiet w przestrzeni publicznej bardzo mi doskwierał. A mieszkaliśmy daleko na południe od Kairu, daleko od centrum Luksoru, a im dalej w tych kierunkach, tym bardziej tradycyjnie i konserwatywnie. Tak więc tylko przyspieszałam kroku…
Komentarze