Po zameldowaniu się w hotelu zostaliśmy zaobrączkowani, zabrano nasze bagaże, a uśmiechnięty szeroko Egipcjanin przywitał nas radosnym „Ahoj!”. Dokładnie tak, z czeska. A była to najmniej zadziwiająca rzecz podczas naszego pobytu na all inclusive w Egipcie. Pobytu dwudniowego. I trudno nam wyobrazić sobie, że mógłby on trwać dłużej.

Jakim cudem znaleźliśmy się w hotelu all inclusive? Bo w okolicy nie było innych, my zaś chcieliśmy snorkelować! Morze Czerwone słynie z bogatego życia podwodnego. Wiele lat temu, podczas podróży po Jordanii, dotarliśmy nad jego wybrzeże. Zupełnie wówczas nie doświadczona zanurzyłam głowę pod powierzchnię i… oniemiałam. Jak Marysia, kiedy po raz pierwszy odważyła się zanurkować nad rafą. Wspomnienie tego pierwszego razu długo przechowywałam w głowie. Tak więc rozumiecie, że zimując w Egipcie nie moglibyśmy ominąć wybrzeża Morza Czerwonego.

Setki ludzi jeżdżących tu na wakacje dobrowolnie daje się zamknąć w tychże kurortach. Przez dwa tygodnie to ich cały świat.

Marsa Alam wybraliśmy z powodu raf. Jak wieść niosła, są w tej okolicy piękne, a dostać się do nich można wypływając z brzegu, bez konieczności wynajmowania łodzi. Pomyślałam, że dojedziemy do Marsa Alam i poszukamy taniego hoteliku, gdzieś w mieście, by w ciągu dwóch dni sprawdzić kilka plaż i zobaczyć kilka raf. Tymczasem w Maras Alam tak to nie działa.

Bo tutaj nie ma miasteczka. Kilkudziesięciokilometrowy pas wybrzeża znany jako Marsa Alam to pustynia z oazami w postaci otoczonych murem kurortów. Świat objechałam, a czegoś takiego nie widziałam. Setki ludzi jeżdżących tu na wakacje dobrowolnie daje się zamknąć w tychże kurortach. Przez dwa tygodnie to ich cały świat. Skrawek plaży przypisany do kurortu, a dookoła pustynia. Odwiedzać można tylko tę plażę, a dostępu do pustyni pilnuje mur. Opaska na ręku jasno określa, dokąd możemy dojść i na co sobie pozwolić. Po co więcej? Kurort gwarantuje wszystko co potrzebne, by poczuć się dobrze i bezpiecznie – jedzenie, wymianę ręczników, wieczorne potańcówki, streching na plaży, „ahoj” na powitanie i „dobzie, dobzie” w odpowiedzi na każde pytanie. Ewentualnie fakultatywną wycieczkę, autokarem z punktu A do punktu B, Egipt poznając z okna.

Rafy w okolicy Marsa Alam są piękne, a dostać się do nich można wypływając z brzegu, bez konieczności wynajmowania łodzi.

Z naszego kurortu „Aurora Oriental Bay” (tuż przy Brayka Bay) mogliśmy dojść do małej zatoczki. Przez ulicę przeprowadzał nas uśmiechnięty Egipcjanin. Sami nie mogliśmy, samochód pojawia się tutaj raz na kwadrans, to zbyt niebezpieczne. Na plaży parasole, parawany, ręczniki, leżaki już na nas czekały. Uciekając przed rozgadanymi animatorkami, chcącymi zaciągnąć nas do wspólnych zabaw oraz sprzedawcami manicure i wycieczek fakultatywnych, czym prędzej wskoczyliśmy do wody. Była przyjemnie ciepła, a rafy były na wyciągnięcie ręki. Ciągnęły się przez dobrych 100 metrów przyklejone do skał zatoki. Można było do nich podpłynąć, mieć je na wyciągnięcie ręki lub oddalić się i zawisnąć nad niebieską głębią. Życie było tu niezwykle barwne. Ryb całe mnóstwo. Wielkie ławice stworzeń o różnych kolorach i kształtach.

Marysia wpadła w zachwyt. Co rusz szarpała nas za ręce i wskazywała na tęczowe okazy. W morzu radziła sobie coraz lepiej. Woda w masce, nawet zachłyśnięcie się nie powodowały paniki. Spokojnie wynurzała się, oczyszczała okulary i zanurzała się ponownie. I tak dopóki nie poczuła się zmarznięta lub zmęczona. A wszystko już bez dmuchanego koła czy rękawków! Choć zazwyczaj pływaliśmy trzymając się za ręce coraz częściej i pewniej wypływała sama do przodu.

Rankiem, podczas odpływu widoczność była doskonała i wszystko mieniło się niezwykłymi barwami. Popołudniu woda stawała się coraz bardziej zamulona. Tutaj wczesna pobudka odpłaca się podwodną radością. Po drugiej stronie zatoczki znajduje się szkoła nurkowania, gdyby ktoś chciał zanurzyć się głębiej. W tym morzu naprawdę warto. My musieliśmy zadowolić się kurortową zatoczką. Kolejna należała do innego kurortu, oddzielona była autostradą, pustynią i wymagała okazania innej opaski. Podobno tak jest lepiej i bezpieczniej. Tak chcą klienci. Czuć się jak u siebie, wśród swoich, gdzie wszyscy pozdrawiają się w znanym sobie języku. Tak wygląda Marsa Alam. Podobno w Hurgadzie jest lepiej.

PRAKTYCZNIE

By dostać się do Marsa Alam wynajęliśmy samochód z kierowcą. To właściwie jedyne rozwiązanie, jeśli nie jedzie się zorganizowaną wycieczką. Na trasach wschód-zachód nie kursują pociągi, zaś komunikacja publiczna na dłuższych dystansach nie może przewozić białych turystów. Obcokrajowcy nie mogą podróżować krajowymi drogami po zachodzie słońca, zaś przejechanie przez ustawione na tych drogach checkpointy wymaga specjalnych zezwoleń. Przejechanie 350 km praktycznie pustą drogą zajęło nam około 4 h.

Koszt wycieczki to 600 LE w jedną stronę, dodatkowo 250 LE dla kierowcy, jeśli ma poczekać przez noc. Nie najtaniej, ale na ratunek przyszedł nam poważny spadek wartości funta egipskiego. W ciągu jednego dnia wszystko w Egipcie staniało o połowę.