Pierwsze dwa dni przeprawy przez Bornholm były dla nas wyjątkowo łaskawe. Trasa piękna, pogoda słoneczna, a droga zazwyczaj prosto albo z górki. Coś musiało się zmienić.
Dzień 3. Sandvig – Ronne, czyli pchamy ile sił
Pogoda bez zmian. Słońce praży kolejny dzień, a my z kaloszami i sztormiakami w sakwach, za to bez kremu z filtrem. Trasa nadal malownicza, może nawet najbardziej malownicza jak dotąd. Wszak dotarliśmy do północnego cypla wyspy, pełnego wzniesień, klifów i skalistych plaż. Opuściliśmy Sandvig, choć powiem wam, że jest to miejsce warte zostania na dłużej — można by objechać cypel, zaliczyć szlaki spacerowe wokół jeziora Hammerso, wspiąć się na klify i z większą uwagą zwiedzić zamek Hammershus. My minęliśmy jezioro, siłując się z rowerami, bo od rana było jakoś pod górkę. Naszym celem były średniowieczne ruiny, jedne z największych w północnej Europie. I wierzcie nam, są naprawdę spore. Można tu spędzić kilka godzin, kręcąc się po tajemniczych zakamarkach, delektując widokami (zamek zbudowano na szczycie klifu), wspinając po ruinach, zwiedzając groty u wybrzeża. Rozbudzający wyobraźnię plac zabaw. Zanim jednak dotarliśmy pod zamek, zjechaliśmy w złą ścieżkę. Był to przyjemny i długi zjazd, który doprowadził nas do małego portu. Stąd też ujrzeliśmy zamek — hen w górze, na szczycie skały, pod którą staliśmy. Pomyłka kosztowała nas sporo sił.
31,5 km
7 h w trasie
4 h jazdy
Z zamku skierowaliśmy się w stronę miasteczka Hasle, najstarszej osady na wyspie, słynącej z najstarszych wędzarni ryb. Wizja pysznej kolacji pchała nas do przodu, ale nawet to nie pomogło — to niespełna 13 km okazało się najdłuższym odcinkiem całej wyprawy. Droga wiodła z górki i pod górkę, z górki i pod górkę. Niestety „podgórki” nie chciały się dzisiaj magicznie zmniejszać. Były naprawdę strome. Znaczna cześć trasy wiodła przez las i po szutrowych drogach. Strome zjazdy powodowały ślizganie się i wywrotki. Marysia wolała już sprowadzać rower niż robić swoje ulubione „z górki na pazurki”.
Dojechaliśmy do Jons Kapel. Choć urwisko skalne jest niezwykle malownicze, zmęczenie wzięło górę nad wrażeniami. Szczęśliwie niedługo dalej zjechaliśmy z najbardziej górzystej części trasy. Długi zjazd asfaltową drogą, wzdłuż pięknego kamienistego wybrzeża, przez małe wioski pełne uroczych chatek, przydomowych wędzarni i małych portów, wszystko to przywróciło uśmiechy na nasze twarze. To chyba najurokliwsza część wybrzeża. Spokój, cisza i piękna droga. Dalej znowu był las, ale byliśmy już tak blisko Hasle. Wygłodniali i umęczeni rzuciliśmy się na wielką porcję frytek i ruszyliśmy szukać wędzarni. Jednak szybko stanęliśmy, bo drogę zagrodził nam… maraton. Część miasta była zamknięta, drogi, a nawet ścieżki rowerowe zablokowane. Uznaliśmy, że nie jest nam dane zostać tu na noc. Spięliśmy siły, by dojechać do Ronne (jadąc razem z maratonem!). I kiedy już zdawało się, że sił Marysi zabrakło, ujrzeliśmy kemping, a tam wielką trampolinę. I jak za sprawą magicznej różdżki siły wróciły :). To był długi, owocny i pełen wrażeń dzień.
Dzień 4. Ronne – Duedodde, czyli prosto na plażę
34 km
5 h w trasie
2,5 h jazdy
Właściwie nie ma o czym pisać. Trasa okazała się najtrudniejsza, bo najnudniejsza. Na prostej, asfaltowej i nieciekawej drodze nie chciało się pary wciskać w pedały i Marysia najdłużej jak dotąd jechała na holu. Główne atrakcje po drodze to pas startowy wzdłuż ścieżki rowerowej oraz winiarnia Lille Gadegard, która oprócz win i pysznych burgerów „serwowała” wielką huśtawkę. Zalegliśmy tam na dłużej i ciężko było się zebrać. Droga nadal nie miała wiele do zaoferowania. Tego dnia dojechaliśmy do celu w rekordowym czasie. Duedodde to najpopularniejsza plażowa miejscówka na wyspie. I poważnie zatłoczona. Na pierwszym kempingu nie znaleźliśmy miejsca, na drugim dostało nam się ostatnie wolne. I jak się okazało najpiękniej położone, tuż przy wydmach i zejściu na plażę :). A na plaży pusto, cicho i przyjemnie, piasek cudownie miękki, morze spokojne, a słońce zachodzące za wydmami oświetlało wszystko na bladoróżowo. Ani ludzi, ani parawanów. A to Bałtyk przecież! Tu też można by zostać na dłużej.
Dzień 5. Duedodde – Nexo, czyli ostatnie podrygi
14 km
2 h w trasie
1,15 h jazdy
Tego dnia jakoś nam się nie spieszyło. Długie wylegiwane się, długie śniadanie, długie skakanie i nieśmiałe próby kąpieli w Bałtyku (brrr za zimna ta woda). Leniwie zwinęliśmy nasz dom na kółkach i ruszyliśmy w stronę punktu wyjścia — portowego Nexo. Zaledwie 15 km. Jak spacerek, a jednak znowu ciężko się jechało. Niby droga prosta, ale żadnej mobilizacji. To koniec wycieczki po Bornholmie, koniec atrakcji po drodze, koniec niespodzianek i planów na wieczór. Na otarcie łez zrobiliśmy przerwę w lokalnej wędzarni, z której wyszliśmy z wielkim pakunkiem wędzonych smakołyków.
To było pięć owocnych i ciekawych dni!
Komentarze