Są takie miejsca — fantastyczne, ale zawsze trudno nam do nich dotrzeć. A kiedy wreszcie tam dotrzemy plujemy sobie w brodę, że tak długo z tym zwlekaliśmy. Tak właśnie mamy z Wrocławiem.

Nawet będąc w drodze jęczeliśmy, jak strasznie nam się nie chce jechać. Na szczęście tym razem nie znaleźliśmy żadnej wymówki. Dotarliśmy do Wrocławia i zaczęło się kilka dni błogości. Na zielonym Sępolnie przywitali nas starzy znajomi, dwa puchate koty oraz wieczorny pokaz fajerwerków na tle burzowego nieba. Nic tylko Wroclove.

Wpadliśmy do Wrocławia z kilku powodów. By odwiedzić starych znajomych i przywieźć im kolekcję muszelek, zebranych przez Marysię podczas podróży do różnych zakątków świata (niestety muszelek zapomnieliśmy zabrać). By przytulić dwa puchate koty Stefana i Alfreda — to głównie zadnie dla Marysi. By odwiedzić wrocławskie ZOO i wpaść do Centrum Technologii Audiowizualnych zobaczyć filmowe cuda, jakie tam powstają. W planach mieliśmy też odwiedzić kilka fajnych knajp i po prostu pobyć we Wrocku.

Stare Miasto obeszliśmy szerokim łukiem. Tłumy niedzielnych spacerowiczów nieco nas zniechęciły i wróciliśmy na Sępolno. Odkryliśmy dla siebie tę dzielnicę. Jest tam wszystko, czego było nam trzeba — błogość i święty spokój, stare poniemieckie domy zatopione w zielonej okolicy, parki, kilka placów zabaw, knajpy włoska i kubańsko-hiszpańska oraz domowe lody. Zaś w zasięgu leniwego spaceru ZOO, Hala Stulecia i centrum filmowe.

Zawsze dręczy nas pytanie, czy te miejsca służą zwierzętom, czy odwrotnie.

Do Zoo dotarliśmy dopiero po weekendzie. Ustawiła się tam najdłuższa kolejka, jaką widziałam od czasów, kiedy pomarańcze rzucono do sklepów w latach komuny. Nawet nie myślę, co działo się tutaj w weekend. Najwięcej ludzi ustawiło się przed wejściem do Afrykarium, dlatego najpierw skierowaliśmy się do ZOO. A jest tutaj co robić. ZOO jest podzielone na kilka stref — sawanna, sahara, terrarium, ptaszarnia, małpiarnia, ranczo, dziecięcy zwierzyniec… Można się tutaj zgubić w zieleni, a już na pewno schować przed tłumami. Przejścia pomiędzy sekcjami to czasami solidny spacer. Dobrze więc rozplanujcie wycieczkę i regenerujcie siły przed większymi atrakcjami, np. na placu zabaw. Powszechnie wiadomo, że to najlepszy sposób na regenerację sił.

A wracając do zwierzaków. Ciasno wydawało nam się tylko w terrarium. Szybko je przebiegliśmy, bo jakoś jaszczury, węże i skorpiony nie robiły na nas wrażenia. W Azji mamy je na co dzień w domu. Za to zakochaliśmy się w leniwcach i ich hipnotyzującym rytmie życia. Wisiały swobodnie tuż nad naszą głową i gdyby tylko zechciały szybciej zejść, można by je dotknąć. Bardziej chętne do głaskania były zwierzaki w dziecięcym zwierzyńcu — kozy, kaczki, świnie, owce i inne niby całkiem zwyczajne stworzenia. Marysię jednak ciągnęło do wszystkiego, co wielkie — słonie, nosorożce, niedźwiedzie. No i do pingwinów oczywiście. Można je znaleźć przy Afrykarium, jednak zanim tu dotarliśmy, zaczęliśmy lekko opadać z sił. Już bardzo leniwie snuliśmy się podglądając płaszczki, krokodyle, kolorowe rybki, wielkie żółwie i foki, wygrzewające się na kamieniach. Afrykarium robi wrażenie, zwłaszcza jego rozwiązania architektoniczne. Można tutaj podglądać zwierzęta w różnej perspektywy — patrząc na nurkujące ryby, podglądamy ptaki drepczące ponad taflą wody. Całe wrocławskie ZOO zdaje się dawać swoim mieszkańcom sporo przestrzeni i oddechu. Kraty nie są tutaj tak nachalne, jak w przeciętnych miejscach tego typu. Jest wiele fajnych i zaskakujących rozwiązań, np. zwierzaki przebiegają sobie tunelami z siatki zawieszonymi nad ścieżkami dla zwiedzających. O naszym podejściu do ZOO pisaliśmy przy okazji wizyty w Bunchawak i jak wiecie, zawsze dręczy nas pytanie, czy te miejsca służą zwierzętom, czy odwrotnie. Czy odwiedzać je, czy unikać. Teoria wiemy, jaka jest, ale życie często odbiega od idealistycznych założeń. Przyznam jednak, że ZOO we Wrocławiu podniosło nas na duchu. Tutaj można uwierzyć w to, że celem ZOO jest edukacja i ochrona ginących gatunków, a zwierzęta przechowywane tu będą do czasu, kiedy bezpiecznie będzie można zwrócić je naturze.

Po tak długim zwiedzaniu opadliśmy ze sił doszczętnie, uzdrowić mógł nas tylko… park linowy. A co gorsza, nie zdążyliśmy do Centrum Technologii Audiowizualnych. Nie ma wyjścia, trzeba będzie niedługo tu wrócić. Ciekawe tylko, ile czasu ty razem nam to zajmie…