To był fajny dzień. Na piechotę dotarłyśmy do starego Katmandu, pokręciłyśmy się po Durbar Square i objadłyśmy się różową watą cukrową. Potem wpadłyśmy do znajomej ukraińskiej rodzinki — dzieci sztuk cztery — na małe rozrabiacwo. By odzyskać siły zasiadłyśmy w knajpie na momosy i dala. Zaś wieczór poświęciłyśmy na buszowanie po księgarniach.

Niestety oferta książek dla dzieci była bardzo skromna. Głównie uproszczone wersje znanych bajek, po angielsku i z kiepskimi ilustracjami. A nam marzyła się jakaś egzotyczna azjatycka historia, schowana w kolorowej książce z tekstem po nepalsku. Myślę, że coś takiego jeszcze znajdziemy, ale nie na turystycznym Thamelu. Tymczasem przeszukałyśmy sporo półek i z pustymi rękami do domu nie wróciłyśmy.

„TinTin in Tibet” Herge

 Choć bywamy na łódzkich festiwalach komiksu, zbyt wiele ich na swojej półce nie mamy. Kiedy więc wykopałyśmy zakurzonego „TitTina w Tybecie” od razu włożyłyśmy go pod pachę. Jest Tybet, Nepal, są Himalaje — idealna lektura na krótko przed planowanym trekingiem.

Marysi spodobał się duży format i kolory. Najważniejsze jednak, że spodobali jej się bohaterowie — zabawny TinTin ze sterczącą grzywą no i biały foksterier Snowy. W Polskiej wersji nazywany jest Milusiem, jednak dla nas, z powodu oczywistych skojarzeń oraz w ramach nauki angielskiego, został oczywiście Śnieżkiem. Do Kapitana, w polskiej wersji zwanego Kapitanem Baryłką, przekonywała się Marysia nieco dłużej. W końcu polubiła go, zdaje się za jego słabość do… whisky :). Chyba trochę zrozumiała, na czym polega stan upojenia alkoholowego — śpiewa się piosenki, szybko chodzi po górach i widzi gwiazdy dookoła.  Jeśli ktoś nie chce dziecka wtajemniczać w te tematy, TinTina odradzamy.

Pierwsze dwie kartki szły ciężko. Musiałyśmy opracować sposób czytania komiksu po angielsku i „dotłumaczania” po polsku. W pewnym momencie przestałam czytać, zerkałam tylko w tekst podrzucając Marysi hasła-wskazówki i kluczowe informacje. Resztę robiły ilustracje.

Historia wciągała ją bardziej przy każdym kolejnym wątku. Proroczy sen TinTina, przyjaciel zaginiony w lotniczej katastrofie w Himalajach, podróż do Nepalu, wyprawa w góry, tybetańskie klasztory, lewitujący mnisi, no i wreszcie on… Yeti. Marysia bardzo przejęła się losem zaginionego przyjaciela TinTina i koniecznie chciała wiedzieć, czy TinTin go odnajdzie. A kiedy pojawiły się ślady śnieżnego potwora, koniecznie musiała się dowiedzieć, czy Yeti na prawdę istnieje. Fajnie też było wynajdywać na rysunkach motywy znane nam „z podwórka”: Katmandu, Durbar Square, yaki, czy stupy z wszechwidzącymi oczami Buddy. Dzięki temu połknęłyśmy książkę w dwa wieczory.

Niedługo sami wybieramy się na treking w Himalaje i wiele cennej wiedzy tu znalazłyśmy:

  • idąc w góry dobrze jest mieć przewodnika, tutaj najlepiej doświadczonego Sherpę
  • w górach pogoda może się bardzo szybko zmienić
  • w górach ani jaskiniach nie można krzyczeć, bo coś może nam spaść na głowę
  • śnieg to nie zawsze radocha
  • dobrze jest przywiązać się liną do kogoś silnego
  • picie wódeczki tylko pozornie dodaje sił i animuszu

Przyjaciel TinTina oczywiście został uratowany, a na śnieżnego potwora zwanego Yeti mimo wszystko lepiej uważać…