Na Nowy Rok zamarzyła nam się oaza ciszy, spokoju i lenistwa. Z dala od Bangkoku, hałasów miasta, szalonych imprez. Bez ludzi, samochodów, bez nerwów. Tylko szumiące liście, bujające morze i piejące koguty. Odludna wyspa. No i znaleźliśmy taką. W kurzu i skwarze zmierzaliśmy do niej dwa dni, i dwie noce. Wreszcie dotarliśmy. Kambodża. Kon Tonsay. Rabbit Island.

Co tu można znaleźć? Piasek, choć wcale nie biały. Plaża, całkiem wąska i nie za długa. Kilka innych plaż, dzikich i odludnych, gdzieś tam za dżunglą. Bungalowy na piasku, wszystkie w dość niskim standardzie. Prądu nie za dużo, może 3 godziny dziennie. Wi-fi wcale. Powtarzam, wcale. Raf koralowych żadnych, może kilka kolorowych rybek. Knajp chyba 6. Bary może 3. Kajaki, 1- i 2-osobowe. Bagietki i naleśniki o każdej porze. Krabów od zatrzepania. Hamaków nie do zliczenia. Świętego spokoju nieskończoność.

W kurzu i skwarze zmierzaliśmy tam dwa dni, i dwie noce. Wreszcie dotarliśmy. Kambodża. Kon Tonsay. Rabbit Island.

Pytacie co tam robiliśmy? Spaliśmy, leżeliśmy, bujaliśmy, pluskaliśmy, jedliśmy, piliśmy. Łaziliśmy po dżungli, pływaliśmy kajakiem. Czyli dokładnie to, czego chcieliśmy.

Była nas tutaj garstka. Ale w ciągu dnia wpadali jednodniowi turyści z Kep. Przyjeżdżali łodziami, kładli się w hamakach, po czym wstawali o 16:00, by odpłynąć. I znowu była nas garstka. W Sylwestra przyjechało wielu lokalsów, z całymi rodzinami. Rozłożyli namioty, pomiędzy nimi maty i mnóstwo jedzenia. Biesiada trwała dość długo, ale tylko nieliczni dotrwali do północy. Nawet my cudem dotrwaliśmy do Nowego Roku. A gdybyśmy zasnęli, żadne wystrzały by nas nie obudziły. Co najwyżej świsty zimnych ogni i trzaski z ogniska. Tak właśnie zaczęliśmy Nowy 2014 Rok.

Sobie i Wam życzymy, by był to rok pełen cudownych podróży!