Po kilku dniach w Hong Kongu brakowało nam tajskiego jedzenia. Tęskniliśmy za słońcem i ciepłem. Chcieliśmy odrobiny ciszy. Mieliśmy ochotę uciec od tej wielkomiejskości. Wrócić do „malutkiego” Bangkoku. To doskonale pokazuje, jak zmienia się perspektywa w wyniku doświadczania nowych rzeczy. Czytałam dzisiaj dyskusję na temat „czy podróże zmieniają ludzi”. To tak oczywiste, że nawet nie dobrnęłam do końca.

Że w Hong Kongu chłodniej, to nic dziwnego. To w końcu jakieś 2 000 km na północ. Ale możliwość założenia bluz i dużych butów była miłą odmianą.

Jeśli chcecie dobrze, po chińsku i w miarę tanio zjeść uciekajcie na Kowloon. Zwłaszcza jeśli myślicie o długim wieczornym przesiadywaniu przy plastikowych stolikach.

Że jedzenie nas nie powaliło, to byliśmy zaskoczeni. Ukochaliśmy dim sumy wszelkiej maści. Wracając nocą do domu lubiliśmy zahaczyć o nocny bar z pierożkami. Obiadaliśmy się nieprzytomnie, by położyć się spać z szumem w głowie i poczuciem, że dzień został zakończony godnie. Z lubością rzucaliśmy się na wielkie michy zup. Były „poprawne” i zdrowe. Dobre na kaca. Na szybkie śniadanie zaopatrywaliśmy się w kluchy na parze z nadzieniem, które zjadaliśmy czekając na autobus. Gdy czasu było więcej zaglądaliśmy do Food Marketu obok domu. Na parterze odbywał się handel jeszcze żywym towarem, a piętro wyżej towar trafiał na talerze. Na wielkiej sali gęsto zastawionej stolikami trudno było o miejsce. Po znalezieniu stolika należało upatrzyć sobie kuchnię. Następnie, zaglądając do garów spróbować odgadnąć, co w niej można zjeść. Wreszcie migowo złożyć zamówienie.

Mięsne dania wydawały nam się zbyt tłuste i zbyt kościste. Brakowało nam wyrazistych smaków i zapachów. Brakowało ostrości. Dlatego chętnie odwiedzaliśmy wietnamskie jadłodajnie. Fresh rolle, nasze ukochane, zostały niemal wyparte przez spring rolle smażone na głębokim tłuszczu. Ale u Wietnamczyków zawsze można było na nie liczyć. Świeże i pachnące kolendrą. Mniam.

Jeśli chcecie dobrze, po chińsku i w miarę tanio zjeść uciekajcie na Kowloon. Zwłaszcza jeśli myślicie o długim wieczornym przesiadywaniu przy plastikowych stolikach, popijaniu piwa i skubaniu specjałów z ulicznych garkuchni. W Centralu tego nie uraczycie. Tutaj o 23.00 ulice pustoszeją. Jako że mieszkaliśmy w centralnej dzielnicy, strasznie nas to zaskoczyło. Sądziliśmy, że Hong Kong będzie tętnił głośnym życiem 24h na dobę. Ale już następnego wieczora odkryliśmy, gdzie wszyscy się przenoszą by zjeść późną kolację. Zostańcie w Centralu i odwiedźcie Soho jeśli chcecie napić się drogich koktajli lub zjeść wytwornie na białym obrusie w towarzystwie ekspatów. W przeciwnym wypadku kierujcie się w stronę Kowloonu.

Objedliśmy się i opiliśmy się. Jednak po kilku dniach zaczęliśmy marzyć o green curry, som tamie, tom kha, laap mu, kolendrze, mleku kokosowym…