Myślę, że Mary polubiłaby Hong Kong. Za feerię barw, miliony świateł, ruchome schody aż do nieba, bujające promy i wysokie domy. Strasznie żałujemy, że jej tutaj z nami nie było.

Na różne rzeczy w tym mieście sami reagowaliśmy jak dzieci. Podejrzewam więc, że dzieci byłyby zachwycone. Co mogłoby im się spodobać:

  •  Symphony of lights, wieczorne pokazy laserowe. Spodziewałam się, że lasery coś tam narysują na niebie, a tu tylko proste strzały. Ale dla maluchów to byłoby coś. Lasery to jedno, za to w ich tle widać rozświetlone miasto pełne drapaczy chmur, migoczących reklam, pulsujących neonów. Dla mnie to ten widok wygrywał. Show można oglądać każdego dnia o godzinie 20.00.
  • Przejażdżki promem na drugą stronę zatoki. Dlaczego? Bo buja strasznie, widoki piękne, a wszystko trwa tak krótko, że żaden maluch nie zdąży się znudzić.
  • Ruchome schody. Marysia je uwielbia. Tymczasem w Hong Kongu mamy najdłuższe ruchome schody na świecie – ponad 800 m. Pną się w wyższe części miasta, przecinają liczne uliczki, momentami suną wysoko nad ulicami, ostro skręcają. I uwaga – rano jadą tylko w dół, później już tylko w górę.
  • Wielopiętrowe miasto. Czy Wasze dzieci lubią patrzeć z góry? Rzucać kamykami na to, co na dole? Wyszukiwać ciekawostek poniżej? Obawiam się, że Marysię trudno by było odciągnąć od barierki.
  • Tramwaj na Victoria Peak. Pnie się w górę pod takim kątem, że drapacze chmur wyglądają, jakby wyrastały poziomo. Dziwne to uczucie. No i ten widok ze szczytu. Można zrobić fajny spacer ścieżką dookoła wzgórza, zajmie on około godziny. Można zrobić sobie piknik z dala od tłumów i znaleźć fajny punkt widokowy. Polecam to rozwiązanie zamiast wpychać się na platformę widokową. Stoją tam setki ludzi, w dodatku za przyjemność tą trzeba srogo zapłacić.
  • Ogród botaniczny. Znajduje się w samym centrum miasta. Idealne miejsce, by zresetować pełną wrażeń głowę. A na reset nic nie robi lepiej, jak obserwowanie małpich figli. Jest ich tu mnóstwo, duże i małe, kudłate i myszkowate. A przede wszystkim jest on -> orangutan. Wielki i dostojny. Choć trochę leniwy i chyba szybko znudziłby Marysię. Polecam wpaść tutaj w drodze na Victoria Peak.
  • Piętrowe tramwaje i autobusy. Już wyobrażam sobie Marysię wspinającą się na piętro i szukającą wolnego miejsca przy przedniej szybie. Fajny sposób na wycieczkę po mieście.
  • Pierożki. Dim sumy w różnych kształtach, kolorach, smakach, o różnej wielkości, z przeróżnym nadzieniem… Marysia by się zajadała.
  • Helo Kitty na każdym rogu. Zerka z półek z jedzeniem, ze straganów na bazarze, z witryn ekskluzywnych sklepów, z plakatów, z automatów z przekąskami, z okładek gazet… Młoda byłaby szczęśliwa, a jej oczy rozbiegane. My bylibyśmy zdruzgotani.

Jest jeszcze w Hong Kongu Ocean Park, ale bez Marysi nie było sensu by go odwiedzać.

Na kilka dni to dla maluchów sporo atrakcji. Tym bardziej, że jest też druga strona medalu. Hong Kong potrafi szybko umęczyć podróżnika, zwłaszcza małego. Po pierwsze hałas. Gwar, samochody, samoloty, wszędzie głośna muzyka, buczące wentylatory. W pewnym momencie pragnie się chwili spokoju. Tylko gdzie go znaleźć? Parków tu nie wiele. Pomiędzy wieżowcami znaleźć można małe „betonowe skwerki”, z sadzonkami, kilkoma ławeczkami i zabawkami dla dzieci. Ale trudno jest na nich odciąć się od miasta. Po drugie tłok. Wąskie ulice pełne są pędzących gdzieś ludzi. Z wózkiem trudno się przemieszczać. Maluch ciągnięty za rękę szybko straci cierpliwość. Nosząc go na rękach sami umęczymy się w tym tłumie. Do tego wiele schodów, uliczki biegnące w dół lub pod górę. Po trzecie natłok wszystkiego. To co nas tutaj uwiodło, w nadmiarze mogłoby irytować. U malucha proces ten mógłby przebiec w znacznie szybszym tempie.

Czy jest więc sens jechać z dzieckiem do Hong Kongu? Oczywiście, ale zasada jak wszędzie – zdrowy rozsądek. I dobre planowanie. I zdecydowane zwolnienie tempa. Tego miasta i tak nie dogonisz, a na pewno nie z dzieckiem w ręku.