Chorób proponuję unikać. Najlepszy środek zapobiegawczy –> zdrowy rozsądek. Ale jak już przyjdzie choroba korzystajcie z dobrodziejstw lokalnych lekarzy i aptekarzy. Nie ma się czego obawiać. Jest to wręcz wskazane. Ponadto może to być ciekawe życiowe doświadczenie.

Azjatyccy lekarze i aptekarze zazwyczaj mówią dobrze po angielsku. Aptekarze łatwą ręką rozdają antybiotyki, ale można zaznaczyć, że chcemy coś innego. Wówczas z wielkiego słoja sypną garścią uroczych kolorowych pastylek, a zamiast ulotki dołączą odręcznie spisane notatki n/t dawkowania.

Kiedy Marysia przeziębiła się w Baganie – gil z nosa, lekka gorączka, bolące gardło – zaufaliśmy birmańskiej aptekarce. Oczywiście nie braliśmy kolorowych pastylek ze słoja, tylko środki z ulotką po angielsku. Był spory wybór specyfików dla dzieci, choć „apteka” była po prostu drewnianą budą przy ulicy. Spędziliśmy dzień pod kołdrą i po bólu.

W Azji o przeziębienie łatwo. Na zewnątrz upał i wilgotność, a w każdym klimatyzowanym sklepie, taksówce, autobusie klima włączona na najniższą możliwą temperaturę. Dlatego unikajcie tych gwałtownych sposobów na chłodzenie się. Warto zawsze mieć coś do okrycia, chociażby chustę. Akurat Marysię załatwiła wycieczka łodzią po Inle. Zazwyczaj wypływa się wcześnie rano kiedy jest jeszcze chłodno. Dodatkowo motorowe łodzie dosyć szybko płyną przez kanał, zanim dotrą do jeziora. Polecam grubą bluzę, okryć malucha kocem i broń boże nie siadać w pierwszym rzędzie. Może nawet warto spróbować siąść tyłem do kierunku jazdy.

W cięższych przypadkach nie należy unikać lokalnych lekarzy. Może się okazać, że przytrafiło nam się coś mocno lokalnego, czego sami nie rozpoznamy. A już np. w takiej Tajlandii nie ma żadnych obaw. Służba zdrowia jest płatna i wiemy za co płacimy. Pełen profesjonalizm, czy to przy katarze czy składaniu połamanych kości. Powiem wręcz, że lepiej zrobić to tam, niż w Polsce. Sprawdzone na naszej skórze, a raczej na kościach.

Oczywiście życzę zdrowia w każdej podróży!