Zacznijmy od lotniska. Na większości z nich są miejsca organizowane z myślą o małych podróżnych. Ale i bez tego można przetrwać – bramki, słupki, sklepy, hałasujące samoloty, czego trzeba więcej. Gdy jeszcze znajdzie się jakiś mały towarzysz tego wariactwa… Uwielbiam wspominać, kiedy razem z małą rosyjską koleżanką, tańcami i krzykami rozbawiły do łez lotnisko w Rangunie, w tym usiłujących utrzymać powagę birmańskich strażników. Za nic miały sobie wojskowy porządek.

Kiedy już płacimy pełen bilet, maluch ma pełne pasażerskie prawa – własne miejsce, własną porcję jedzenia, może nawet zabrać własną walizkę.

Gdy podróżujecie z wózkiem nie oddawajcie go podczas odprawy. Zwłaszcza gdy czekają was przesiadki. Lotniska zazwyczaj są duże, z wózkiem łatwiej się przemieszczać. Oddajecie wózek obsłudze tuż przed wejściem na pokład samolotu. Powinien na was czekać zaraz po wyjściu. Kiedy schodzi się na płytę lotniska, warto poprosić aby nie kładli wózka na ziemi. Zdarzyło nam się, że upaprał się resztkami paliwa lotniczego. Kiedy jego ślady zostaną wykryte podczas odprawy (a na pewno zostaną), to odprawa może się solidnie wydłużyć. Paliwo lotnicze zawiera substancje kojarzone z materiałami wybuchowymi = policja, służby specjalne, kontrola osobista, dodatkowe protokoły, itd.

Dzięki dziecku omijają nas kolejki. Niemal zawsze, jako podróżujący z dzieckiem, obsługiwani jesteśmy w pierwszej kolejności. Niechlubnym wyjątkiem jest Ryanair. Ale nawet tutaj stewardzi pomagają znaleźć najlepsze miejsca, pozwalają siadać na rezerwowanych lub organizują innych tak, by miejsce się znalazło.

Dzieci to także poważna ulga finansowa – do 2 roku życia podróżują taniej. Dużo taniej, ale wcale nie za darmo. Nam zawsze przychodziło coś tam zapłacić (ok. 20% ceny biletu). W tych „tanich” czasach nie odbyliśmy długiej podróży, najwyżej kilkugodzinne. To istotne, bo dziecko bez biletu oznacza dziecko na kolanach. Podróży na drugi koniec globu z kilogramami wiercipięty na kolanach raczej sobie nie wyobrażam. Ale dla niemowlaków są dostępne łóżeczka. Trzeba wtedy siedzieć w pierwszym rzędzie przed ścianką. Nie wiem, czy miejsca te trzeba sobie zarezerwować, czy domyślnie są przeznaczone dla osób z dziećmi, ani do jakiego wieku dzieciaki mogą z nich korzystać. Może ktoś podpowie?

Kiedy już płacimy pełen bilet, maluch ma pełne pasażerskie prawa – własne miejsce, własną porcję jedzenia, może nawet zabrać własną walizkę. Z własnym miejscem i głową ułożoną na kolanach mamy lub taty, może się całkiem wygodnie wyspać.

Gdzie siadać? Rzędy przed ścianką (lub przy wyjściach awaryjnych, ale tam chyba nie można siadać z dziećmi) zdają się najlepsze – jest tam najwięcej miejsca na nogi. Nawet jeśli nie korzystacie z łóżeczka, można dla dziecka zaimprowizować legowisko pod nogami. W regularnych rzędach jest to nierealne. Warto też siedzieć przy oknie. Wyglądanie przez okno + zabawa żaluzją to zajęcie na długi czas. Jeśli nie przy oknie, to chociaż przy przejściu. Wtedy łatwiej wyjść, maluchy mogą skakać i biegać między rzędami. Najgorszą opcją są miejsca w środkowym rzędzie pomiędzy innymi pasażerami.

Podczas długich rejsów dzieciaki dostają prezent od linii lotniczych – torbę z gadżetami. Zazwyczaj są tam kredki, kolorowanki, książeczki, puzzle i inne drobiazgi. A wiadomo jak prezenty cieszą. Umilaczem życia są niewątpliwie telewizory w wyborem filmów, bajek, gier, piosenek oraz (lub zwłaszcza) piloty do nich. Sami widzicie, trudno się nudzić.

Na zatykanie uszu złotego środka nie mam. Podczas startu i lądowania dobrze pić z butelki lub przez słomkę, lub ciućkać lizaka. Prawdopodobieństwo krzyku znacznie spada.

By nie było wątpliwości dodam, że piszę o podróżowaniu klasą ekonomiczną.