Ten dzień od dawna zapowiadał się gorąco. Przy Pałacu Królewskim, w samym centrum Ubudu, wzrastały kolejne konstrukcje, wyższe niż sam pałac i najwyższe drzewa. Z dnia na dzień robiło się coraz tłoczniej od pielgrzymek kobiet i mężczyzn, uczestniczących w rytuałach przygotowawczych do królewskiej kremacji. Ludzie i kierowcy zwalniali, zadzierali głowy i wyciągali aparaty. Zazwyczaj zakorkowane centrum Ubudu teraz przechodziło gehennę. W dodatku deszczu coraz mniej i dni coraz gorętsze.

Zmarła Anak Agung Niang Agung, matka “Coka Ace” Tjokorda Oka Artha Ardhana Sukawati z królewskiej rodziny w Ubudzie (choć od 1949 roku Bali jest prowincją Indonezji, tradycje związane z rodami królewskimi są tu wciąż żywe). Wysoka balijska kasta, ceremonialna kremacja musiała więc odbyć się z największym przepychem. Wieża kremacyjna sięgnęła siedmiu poziomów i 24 m wysokości – w niej ciało zmarłej miało zostać przetransportowane na miejsce kremacji. Obok stanęła kilkunastometrowa konstrukcja, przypominająca skocznię narciarską – miała posłużyć do wniesienia ciała do wieży (podobna konstrukcja stanęła w miejscu kremacji, by móc wynieść ciało z wieży). Aż pewnego dnia pod Pałac Królewski wtoczono kilkumetrowego byka – sarkofag, w którym miało spłonąć ciało zmarłej. Wszystko pełne przepychu, bogato udekorowane, malowniczo ozdobione, a każdy szczegół pełen symbolicznych znaczeń. Ten dzień zapowiadał się coraz gorętszy.

Najwyższa balijska kasta, ceremonialna kremacja musiała więc odbyć się z największym przepychem.

I tak też się zaczął. Słońce prażyło, kiedy spod Królewskiego Pałacu wyruszyła spektakularna procesja. Najpierw byk. Prężył pierś ubrany w atłasy i przystrojony w złoto, a dosiadał go potomek zmarłej z linii męskiej. Na barkach kilkudziesięciu mężczyzn sarkofag ruszył w stronę miejsca kremacji. Za nim szacowni goście, kobiety z darami i ofiarami dla bogów, mężczyźni w strojach wojowników. Dalej unoszone nad tłumem lektyki, na nich potomkinie zmarłej w linii żeńskiej. Wreszcie reszta rodziny, trzymająca białą linę przywiązaną do wieży kremacyjnej – symbol więzi między zmarłymi i żywymi. I wreszcie sama wieża. Olbrzymia, pnąca się w niebo. To symbol balijskiego kosmosu. Podtrzymywana przez węże i smoki, jej dach to niebo, zaś pomiędzy nimi, gdzieś w połowie wysokości, ciało zmarłej. Umyte w świętej wodzie i zawinięte w białe sukno. Obok niego członek rodziny, dary i rzeczy osobiste. Uwieńczona ogromnymi złotymi skrzydłami wieża wyglądała, jakby unosiła się nad ulicą. I unosiła się – na barkach kilkuset mężczyzn, zmieniających się co kilkadziesiąt metrów niczym w obłędnej sztafecie. Wszystko przy wtórze gamelanów, ogłuszających i dopingujących do większego wysiłku. Parli do przodu co chwila chwiejąc się i nerwowo podrygując, by zmylić złe demony, które mogłyby dostać się do trumny i oczyszczonego ciała.

Kapłani, kobiety z darami, znamienici goście, tłumy zaangażowanych Balijczyków i przypadkowych gapiów. Tysiące ludzi. I nikt nie zapłakał. To zabronione. Przez czyjeś łzy dusza zmarłej mogłaby utknąć w doczesnym świecie. Zresztą nikomu na płacz się nie zbierało. Balijskie pogrzeby to ceremonia pełna emocji, ale bynajmniej nie tych, które my kojarzymy z pogrzebami. Panuje tu klimat nieco jarmarczny, a w przypadku pogrzebu królewskiego wręcz teatralny. Balijskie święta często łączy się z rozrywką, obok ceremonii odbywają się festyny, pokazy tańców, walki kogutów, spektakle wayang kulit. Bo święta są nie tylko dla bogów, ale także dla ludzi.

Po dotarciu na miejsce kremacji ciało zmarłej zostaje wyniesione z wieży i na barkach mężczyzn trzykrotnie okrąża sarkofag, na którym ma spłonąć. Następnie zostaje wyjęte z trumny i przełożone do wnętrza byka. Wraz z ciałem dary, listy rodziny do bogów, osobiste rzeczy zmarłej, pieniądze do przekupienia demonów. Jeszcze tylko modlitwy, ostatnie ofiary i wreszcie kremacyjny stos zapłonął. I znowu nikt nie płakał, choć chwila była podniosła. Nawet gamelany ucichły, zaledwie muskając bębny. Dwanaście dni po kremacji prochy zmarłej zostaną rozsypane nad oceanem.

Ceremonia kremacji (ngaben) to ostatni rytuał w życiu każdego Balijczyka. Jednocześnie jedna z najbardziej spektakularnych balijskich ceremonii. Balijczycy wierzą, że spalenie zwłok pozwala duszy uwolnić się od nieczystego ciała i doczesnego życia. Dusza zwracana jest żywiołom, by móc dostąpić reinkarnacji. Jednak płomienie to za mało. By duszę uwolnić od demonów potrzebnych jest wiele rytuałów i ceremonii, te zaś kosztują fortunę (rekwizyty, ofiarne dary, zaproszenie kapłana, zbudowanie ołtarzy, wież kremacyjnych, sarkofagów, uczta dla gości, zaproszenie muzyków gamelanowych). Wszystko musi być dopracowana w najdrobniejszym szczególe, a przygotowania trwać mogą całe tygodnie. I nie należy na tym oszczędzać, to świadczyłoby to o braku szacunku dla przodków. Stać na to rodzinę królewską, ale nie przeciętnego Balijczyka. Oszczędzają więc całe rodziny, a nawet wioski, które organizują się, by przeprowadzić wspólną kremację, czasami i kilkudziesięciu zmarłych (w międzyczasie ich ciała grzebane są w ziemi). Bogatsi są społecznie zobowiązani, by wspierać pogrzeby biedniejszych. Po co ten cały wysiłek? Balijczycy wierzą, że świat duchowy jest wart więcej niż doczesny. Choć codzienne ceremonie pochłaniają spory procent domowego budżetu balijskiej rodziny, tradycja jest silna, a rytuały najważniejsze.