Od ponad miesiąca mieszkańcy Bali żyli przygotowaniami do tego dnia. Obserwowaliśmy, jak we wsiach i miasteczkach powstawały dziwne rzeźby, które z czasem nabierały kształtów, kolorów, wreszcie przerażającego wyrazu. To ogoh-ogoh – wielkie kukły, uosabiające siły zła. Tradycyjnie, w ostatni dzień roku, wszystkie one biorą udział w demonicznych paradach, które przechodzą ulicami balijskich miejscowości, by odstraszyć złe duchy przed nadejściem nowego roku.

Nieco wcześniej, bo jeszcze kilka dni przed nowym rokiem, przez wyspę przechodzą barwne procesje zmierzających w stronę morza Balijczyków. Wszyscy biorą udział w Melasti — ceremonii, mającej oczyścić ludzi i cały wszechświat z nagromadzonego w ciągu roku zła. Tylko pomyślcie: mieszkańcy wyspy, a jest ich ponad 4 mln, przystrojeni w białe stroje, niosący dary i obrazy hinduistycznych bóstw jednego pięknego dnia wchodzą do morza. W dniu parad potwornych ogoh-ogoh odbywa się jeszcze jedna ceremonia — Bhuta Yandya to składanie ofiar mających zwabić na ziemię złe duchy. A to zaledwie przygotowania do głównego święta.

Wszyscy wyczekiwali w napięciu. Nad głowami ludzi górowały przerażające postacie ogoh-ogoh.

My tymczasem przyjechaliśmy do Ubudu, by przyjrzeć się całemu zamieszaniu z bliska. Odstawiliśmy skuter i ruszyliśmy poszukać epicentrum zdarzeń. Na niektórych ulicach poruszenie było szczególne. Mieszkańcy zbierali się tłumnie wokół ogoh-ogoh, które wspólnie tworzyli przez długie tygodnie. Najpierw mali chłopcy prężyli dumnie piersi i podnosili własnego demona, adekwatnego do swego wzrostu i krzepy. Dalej kilkunastu mężczyzn napinało mięśnie i unosiło bambusową konstrukcję podtrzymującą wielkiego ogoh-ogoh. To już nie były przelewki, potrzeba było jeszcze kilku mężczyzn do koordynowania ruchów tych poprzednich oraz kolejnych kilku do unoszenia kabli wysokiego napięcia, które mogły ukrócić demona o głowę. Dalej szedł orszak pięknie wystrojonych tancerek, umalowane dzieci, czasami pomniejsze demony, zaś wszystkiemu wtórowały głośne dźwięki gamelanu. I tak na wielu ulicach. A wszyscy zmierzali w stronę Pałacu.

Tam czekały już tłumy. Po zmierzchu ma ruszyć parada, zaś słońce miało się już ku zachodowi. Wszyscy wyczekiwali w napięciu. Nad głowami ludzi górowały przerażające postacie ogoh-ogoh. Gdy zapadła ciemność ich twarze rozświetliły się i nabrały jeszcze bardziej diabelskiego wyrazu. W kakofonii dźwięków gamelanu, krzyków i wystrzałów demony ruszyły chwiejnym krokiem. Na każdym skrzyżowaniu rytualnie obracały się trzy razy, by zdezorientować złe duchy krążące nad wyspą. Gdy jednak stanęły na prostej, ruszały z impetem i lepiej było nie stać im wtedy na drodze. Wszystkie zmierzały na miejskie boisko, gdzie odgrywane były kolejne akty przedstawienia. Każdy ogoh-ogoh prezentował się publiczności w demonicznym tańcu, w czym uczestniczyła cała tworząca go społeczność, tańcząc, grając i śpiewając. Zaś na koniec, jako że siły zła muszą zostać unicestwione, nastąpiło spalenie demonów (do tego etapu nie dotrwaliśmy, więc nie potwierdzamy, czy tak się stało, ale w kolejnych dniach widzieliśmy wiele ogoh-ogoh wystawionych na ulicach). Zapewne wszystko to brzmi fascynująco, jednak najciekawsze miało dopiero nastąpić…

Szaleństwa demonicznych parad to nic wielkiego.
Sztuką jest na jeden dzień zniknąć.
W ciszy i ciemności.

O północy zapanowały ciemność i cisza. I to jest najbardziej niesamowita część tego święta. Nyepi. Dzień ciszy. Balijski nowy rok. Szaleństwa demonicznych parad to nic wielkiego. Sztuką jest na jeden dzień zniknąć w ciszy i ciemności. Zamknięto sklepy, urzędy i restauracje. Nie działało lotnisko, nie kursowały promy. Wyłączono radio i telewizję. Balijczycy zamknęli się w swoich domach, a turyści nie mogli opuścić hoteli. Po ulicach biegały tylko psy i hulał wiatr. Obowiązywał zakaz hałasowania, pracowania, oddawania się rozrywkom. Nie można było włączać światła. Niech przelatujące nad wyspą złe duchy pomyślą, że nikt tutaj nie mieszka… I za to szanuję i lubię Balijczyków.