Ostatnie wolne dni na Sri Lance spędziliśmy poszukując najlepszych miejsc do snorklowania. Znowu zanurzyliśmy się pod wodę. I znowu mieliśmy to miłe doznanie – łapiesz dziecko za rękę i prowadzisz za sobą, by pokazywać mu zupełnie nowy świat. A po chwili orientujesz się, że to nie ty, a ono prowadzi i zafascynowane pokazuje, co widzi. Bo snorklowanie z dzieckiem to niezwykła zabawa. 

Już kiedyś wspominaliśmy jak to było i jak się zaczęło. Że początki były trudne, a przełom gwałtowny. Że po długim przekonywaniu Marysi do pływania okazało się, że wcale nie trzeba pływać, by móc skakać do wody i snorklować. Cóż za niespodzianka!

Snorklowanie w tym rejonie Sri Lanki to tylko dodatkowa atrakcja.
Nie jest to miejsce, w które jeździ się, by podziwiać cuda podwodnego świata.

Kluczem do sukcesu była maska. Ona pomogła w zabawach basenowych, snorklowaniu na otwartych wodach, a teraz w walce z lankijskimi falami. Bo kiedy nos i oczy są bezpieczne, wtedy ręce są swobodne, a ciało zaczyna przyjaźnić się z wodą. Tak więc teraz głosimy hasło — lankijskie fale nie tylko dla surferów! Z maską na twarzy tutejsze fale to najlepszy kumpel do zabawy! Marysia wskakiwała do oceanu i za nic sobie je miała. Ważne tylko, aby mieć grunt pod nogami po odpłynięciu fali. Reszta to czyste szaleństwo.

Wróćmy jednak do raf. Snorklowanie wymaga czegoś więcej, niż oswojenia się z wodą – trzeba umieć utrzymać pupę na jej powierzchni. Do tego niezbędne jest wsparcie, najlepiej dmuchane. Zaczynaliśmy od koła. Ma jednak kilka wad – z koła dziecko może się wymsknąć, koło ma jedną komorę co źle wróży, gdy ujdzie powietrze, koło utrudnia trzymanie głowy pod wodą. A przecież w snorkelowaniu chodzi o to, by oglądać podwodny świat. Zakupiliśmy więc dmuchaną kamizelkę. Ma kilka komór, które można nadmuchać zależnie od potrzeb. Utrzymuje ciało na powierzchni, a twarz pozwala zanurzyć pod wodą. I to by było wszystko, dziecko może snorklować.

Uzbrojeni w maskę, rurkę i kamizelkę wskoczyliśmy na skuter i ruszyliśmy szukać najlepszych plaż na Sri Lance. Najpierw skierowaliśmy się w stronę Mirrisy. W pobliżu kryje się Secret Beach. Jak secret, to secret. By do niej dotrzeć trzeba dostać się do portu rybackiego, nie zrażać się widokiem portowych ochroniarzy, tylko uśmiechnąć się miło, wyjaśnić, że chcemy na plażę i zapłacić 25 rupii. Przejeżdżamy port (swoją drogą bardzo ciekawe miejsce) i jedyną słuszną drogą podjeżdżamy na wzgórze, do mieszczącego się tam hotelu. Droga się kończy, więc zostawiamy skuter. Zerkamy w stronę zatoki poniżej i uśmiechamy się do siebie. Niemal pusta, mała, ustronna plaża. To musi być to. Maszerujemy przez palmowe gaje jakimiś zapomnianymi szlakami, wreszcie udaje nam się zejść prosto w objęcia plaży. Oprócz nas jest tu kilka bezdomnych psów oraz ekipa filmowa, kręcąca wideoklip dla lokalnej gwiazdy.

Zatoczka osłonięta jest skałami od pełnego morza, wody są więc w miarę spokojne. Widoczność całkiem dobra. Koralowców mało, głównie skały, jednak pływa tu mnóstwo kolorowych rybek. Jest co oglądać, a to najważniejsze. Do tego nie jest głęboko i Marysi nie jest nawet potrzebna kamizelka. Uwaga jednak, na dnie leży sporo jeżowców. Kiedy już zbieramy się do odwrotu odkrywamy, że do plaży prowadzą schody. To oznacza, że można się tutaj dostać w 2 minuty, zamiast krążyć po palmowych gajach. Ale zaraz, zaraz… w takim razie to nie jest ta plaża! Zerkamy raz jeszcze na mapę — Secret Beach jest 200 metrów dalej. Nic straconego, poznaliśmy nową i niezwykle urokliwą plażę, zaś na Secret Beach dotarliśmy innego dnia. Okazała się nieco mniej „secret” — muzyka, piwko, stoliki pod palmami. Mimo wszystko jest spokój, zwłaszcza w porównaniu z plażą w Mirrisie. A co najważniejsze, jest więcej raf i jeszcze więcej życia między nimi. Ryby w różnych rozmiarach i kolorach, całe ławice. Trzeba tylko uważać na dosyć silne prądy. 

Jungle Beach to plaża w okolicy Unawatuny, ukryta tuż pod Pagodą Pokoju. Uchodzi za ustronną, ale ludzi tutaj sporo. Są knajpy, muzyka i sprzedawcy kokosów. Plaża znajduje się w zatoce z widokiem na Galle oraz tutejszy port. Nic więc dziwnego, że przeźroczystość wody nie powala. Rafy zdają się być najbardziej rozległe z okolicznych, ale mało między nimi życia. Być może gdyby bardziej oddalić się od brzegu byłoby lepiej. Widzieliśmy sporo łodzi nurkowych w oddali. Ale na brzegu zdawało się być więcej atrakcji niż pod wodą, na przykład skakanie po drzewach.

Snorklowanie w tym rejonie Sri Lanki to tylko dodatkowa atrakcja. Nie jest to miejsce, w które jeździ się, by podziwiać cuda podwodnego świata. My jednak wolimy gonić nawet kilka rybek, niż leżeć plackiem na plaży. Jeśli też tak macie, wsiadajcie na skuter i szukajcie ukrytych miejscówek.