Po dwóch miesiącach w najwyższych górach świata zejdziemy na poziom morza. Zaszyjemy się na pięknej zielonej wyspie, w pobliżu piachu i wody, a kwitnąca zieleń będzie wdzierać się do nas drzwiami i oknami.

Kiedy już minie noworoczne szaleństwo, my zaczniemy pakować swoje bagaże. Ze smutkiem pożegnamy ośnieżone szczyty, zielone doliny i nepalskich przyjaciół. Sprzątniemy dom, wygasimy kominek, pozbędziemy się ciuchów z Gore-Texu. Udamy się do naszego kolejnego zimowego domu — niemal 4 tysiące km na południe od Nepalu. Na Sri Lankę.

Dlaczego tam?

Po pierwsze, jeszcze nas tam nie było.

Po drugie, bo zimą trzeba wreszcie wygrzać tyłki.

Po trzecie, wyspa jest idealna, by w dwa miesiące, leniwym tempem zwiedzić całą i móc spokojnie delektować się jej naturą.

Po głośnym Katmandu wreszcie zaszyjemy się tam, gdzie będzie cisza i święty spokój. Gdzie będzie gorąco. Gdzie będą świeże ryby i owoce (o tak, na pewno będzie nam ich brakowało). Gdzie wystarczą nam szorty i dwie koszulki do ubrania. Gdzie dzikie zwierzaki będą właziły do naszego domu. Pewnie znowu zaprzyjaźnimy się ze skuterkiem, poznamy lokalnych rybaków i sprzedawców pysznego jedzenia. Będziemy ratować żółwie i podglądać dzikie słonie, kręcić się po rezerwatach przyrody i plantacjach herbaty, zwiedzać stare stolice i słuchać opowieści o burzliwej historii Sri Lanki. Lubimy takie miejsca. To będzie piękna szkoła dla Marysi.