Radość z powodu wyjazdu znad Inle była tak wielka, że problemem nie była ani pobudka o 4.00 rano, ani wyczekiwanie na rozstaju dróg na autobus, ani nawet sam autobus. Dopiero po kilku godzinach dotarło do nas, jak bardzo różni się on autobusów, którymi podróżowaliśmy do tej pory.

Po pierwsze, jechaliśmy w ciągu dnia. Co prawda wyruszyliśmy jeszcze przed świtem, jedna k pokonanie 250 km do Baganu zajmuje dobrych 10 godzin. W pełnym słońcu. W autobusie bez klimatyzacji. Na siedzeniach, które się rozpadają, a nie rozkładają. Po drogach, które przypominają dziurawe klepisko. Przez otwarte okna, zamiast powierza wpadają chmury pyłu. I rzecz najgorsza — z telewizorem na pokładzie. Powiecie „no super, czas szybciej mija”. Nic bardziej mylnego. Telewizor oznacza birmańskie seriale, względnie ludowe teledyski, wszystko puszczone na pełen regulator. To właśnie był ten autobus, którego się obawiałam, czytając o podróżowaniu po Birmie.

Najważniejsza dla przetrwania z dzieckiem podczas podobnej podróży jest zabawa, zabawa, zabawa.

Zasadniczo droga minęła na czynieniu wszystkiego, by Marysia nie zauważyła, że jest gorąco, głośno, śmierdząco i cholernie niewygodnie. Oczywiście kupiliśmy jej dodatkowy bilet, by miała własne miejsce. Ponieważ trzęsło okrutnie, najczęściej spała. Przespała chyba 3/4 podróży. Sama byłam zdziwiona, ale też bardzo mnie to cieszyło. Myślę, że podświadomie wyczuwała, że może być mało fajnie, więc lepiej będzie spać. Już jakiś czas temu zauważyłam u niej tego rodzaju obronny mechanizm. Coś w stylu „zamykam oczy i wolę na to nie patrzeć”.

Wydaje mi się, że najważniejsza dla przetrwania z dzieckiem podczas podobnej podróży jest zabawa, zabawa, zabawa! Chodzi o to, aby wszystko co się dzieje, obracać w przygodę, albo chociaż w nowe doświadczenie. Jak trzęsie to podskakujemy, jak głośno to śpiewamy w rytm, jak tłoczno to poznajemy ludzi dookoła. Najlepiej jakby znalazło się inne podróżujące dziecko, wtedy od razu się z nim poznajemy i połowa potencjalnych problemów z głowy. Ponadto uczymy się wierszyków, robimy teatr kukiełek, liczymy mijane krowy na polach, itd. Wykorzystujemy wszystko, by odwrócić uwagę od niewygody podróży. Dla rodziców to trochę męczące, ale wierzcie mi, że krzyk wkurzonego dziecka byłby bardziej męczący.

Stracenia cierpliwości przez Marysię nie udało się uniknąć. To chyba najlepiej świadczy o warunkach tej podróży. W końcu wybuchła płaczem i żadnym sposobem nie udało się malutka uspokoić. Po prostu miała tego dosyć. Chciała wysiąść. My także. Była godzina 15.00, dziesiąta godzina podróży, w największym słońcu autobus zamienił się w gorącą puszkę. Wiedzieliśmy, że jesteśmy już na obrzeżach Baganu więc podjęliśmy szybką decyzję – wysiadamy. No i wysadzili nas. Pod pierwszym spotkanym hotelem, z dala od turystycznego centrum, za to tuż obok lokalnego bazaru. Lepiej być nie mogło.