Idą sobie mrówki rzędem, a dzieciaki stawiają przeszkody na ich drodze. Sunie żuczek, taszcząc okruszek, a dzieciaki wyrywają mu go i patrzą, jak się miota. Pająk plecie swój pajęczynowy dom, a dzieciaki robią z niego tarczę strzelniczą. Nawet nie myślę, co robią, kiedy znajdują żabę. O tym krążą legendy. Ale przecież dzieci się świetnie bawią! A do tego jeszcze się uczą — poznają przecież naturę. Ooo, doprawdy?

Jest jeszcze inne rozwiązanie tej historii. Na widok pająka lub robaka skaczą i depczą. Czasami, jak jest za duży, boją się i wtedy krzyczą wniebogłosy, wołając tatę. Tata duży i odważny, zrobi to za nich — zabije robaka. Tylko po co? Czy ktoś się zastanowił? Albo zadał dzieciom to pytanie? Albo, czy sam sobie je zadał? Przecież dzieci robią tak, bo my tak robimy.

Zawsze z tym walczyliśmy. Zrywanie kwiatka, bo jest ładny, po to tylko, by po chwili wyrzucić go w krzaki. Zabijanie pająka, bo co on robi w naszym czystym domu. Tępienie kretów na działce, bo przecież teraz my tu mieszkamy i chcemy mieć równy trawnik. Te zachowania są tak powszechne, że nawet ich nie zauważamy. I się nie zastanawiamy. To przecież normalne. I naturalne. Rzekomo.

W czasie naszych podróży żyjemy znacznie bliżej natury, niż w Polsce. Jest to więc doskonały poligon do walki z podobnymi przyzwyczajeniami. I chyba udało nam się wygrać tę wojnę. Oto jaka była długa.

Uczymy obserwować naturę.

Zamiast rozgniatać mrówki paluchem, nauczyła się chodzić za nimi i podpatrywać ich drogę. Wystarczy zostawić kilka ziarenek soczewicy lub obciętego paznokcia (a co!), a po chwili ziarenka zaczynają się ruszać. To ekipa mrówek transportuje je na swoich barach. Takie obserwacje potrafią być fascynujące.

Pomagamy zrozumieć.

Czasami, zamiast ziarenka soczewicy, mrówki rozprawiają się z większym robalem lub zdechłym karaluchem. Bo natura bywa brutalna — silniejszy zjada słabszego, jeden duży ulega gromadzie mniejszych. To również ważna nauka. I choć smutno się robi, nie ma co lać łez.

Pokazujemy, jak się zachować i jak ją szanować.

W naszym domu w Katmandu mieliśmy współlokatora — wielkiego pająka. Gdy zobaczyliśmy go po raz pierwszy zadrżeliśmy. Co z nim zrobić? Jak przegonić? Kto się odważy? Więc został. Mieszkał sobie spokojnie za obrazem, wychodził z ukrycia wieczorami. Gdy pewnego dnia się nie zjawił było nam bardzo smutno. Choć imienia mu nie nadaliśmy :). Obowiązuje tu chyba prosta zasada – nie rób drugiemu, co tobie nie miłe. Nie wiele zwierząt czyha na człowieka. Jeśli nie zaatakujesz, nic ci nie grozi. Wystarczy zachować ostrożność. Dotyczy to odwiedzających nas waranów, skorpionów, ale również ukochanych przez Marysię psiaków.

Staramy się wytłumaczyć skomplikowany mechanizm natury.

Że każdy ma tu swoje miejsce i ważną rolę do spełnienia. Że zachwianie jednego elementu rozwala całą resztę. W naszym Sri Lańskim domu widać to doskonale. Gdy hałaśliwi goście zabawili zbyt długo, uciekały wszystkie żaby, a nietoperze gardziły naszym patio. Zaś kiedy ich nie było, mnożyły się komary i karaluchy. Gdy tylko wracał spokój, wracali pożyteczni lokatorzy.

Chyba Marysia zrozumiała przesłanie. Gdy zapytano ją ostatnio, co robi, widząc dzikiego zwierzaka, odpowiedziała „cicho chodzę koło niego, żeby nie uciekł, ani mnie nie ugryzł”. No duma nas rozpierała.

Po tych lekcjach przestała też Marysia obawiać się bliższego kontaktu z „niecodziennymi” zwierzakami. Nie ma problemu, by złapać małego kraba do ręki lub przenieść pająka na trawę. W tej kwestii jest nawet bardziej otwarta ode mnie.

Ze zwierzątkami jakoś nam poszło. Ciężej jest z tymi kwiatkami, listkami i innymi roślinami. Ręka się rwie do zrywania. Ale cóż, nie popadajmy w skrajności. Dla jasności, wegetarianami też nie jesteśmy. Co nie wyklucza poszanowania.

A jakie wy macie podejście do tematu? Reagujecie, gdy widzicie dzieciaków łapiących za skrzydła motyle?