Obiekt pożądania lub obrzydzenia. Uwielbiasz go lub nienawidzisz. Maczasz w nim place lub uciekasz. Zanurzasz nosa lub puszczasz pawia. Durian nie miał wyjścia, musiał stać się sławny. Musiał zostać „królem owoców”.

Uprawiany tylko w Azji. Wielki, ciężki i najeżony kolcami. Siedlisko witamin A, C, potasu, magnezu, tiamin, ryboflawin. Zawiera sporo kwasu foliowego, co powinno zainteresować panie w ciąży lub planujące ten stan. Zapobiega cukrzycy, zapaleniu wątroby, anemii. Generalnie wzmacnia odporność i jurność. Działa jak afrodyzjak, co tłumaczy popularność duriana w okolicach czerwonych latarni. Podobno ma też właściwości odmładzające. 100 gram duriana to niemal 150 kalorii. Nie da się ukryć, tłuściutki jest i ciężkawy. Zjedzony w większych ilościach lubi zalec na żołądku. Marcin coś o tym wie. Ale żeby to poczuć trzeba… go zjeść. A z tym wielu ma problem.

Uprawiany tylko w Azji. Wielki, ciężki i najeżony kolcami. Siedlisko witamin A, C, potasu, magnezu, tiamin, ryboflawin.

Mówią, że śmierdzi. Podobno jak rozkładająca się ryba, brudne skarpetki, padlina, zgniła ryba, przejrzały ser itp. Naszym zdaniem to wymieszanie zapachu cebuli z truskawkami. Do brudnych skarpet daleka stąd droga. Ale niewątpliwie pachnie intensywnie. Stragan z durianami da się wyczuć z daleka.  Stoi ich wiele wzdłuż ulic Geylangu. Wracamy nocą do hotelu i gdy tylko otwierają się drzwi autobusu nie mamy wątpliwości, że jesteśmy u siebie. Zapach szybko wdziera się do środka i zaczyna dominować nad oparami z klimatyzatora i perfumami pasażerów. W wielu miejscach Azji, zwłaszcza w Singapurze, istnieją zakazy wnoszenia duriana do autobusów, metra, sklepów, hoteli i innych publicznych miejsc. A jednocześnie, nigdzie indziej w Azji nie mieliśmy okazji zaobserwować tak silnej kultury jedzenia duriana, jak właśnie w Singapurze.

Po zmroku durianowe stragany rozświetlają się setkami lampek. Każdy ma swój mały zakątek konsumpcyjny – kilka plastikowych stolików, koniecznie z wielkim pudłem chusteczek. Podjeżdżają samochody, z których wytaczają się całe rodziny, ekipy znajomych lub pary kochanków. Spędzają tu długie godziny zajadając się żółtą mazią. Ale najpierw należy wybrać odpowiedni owoc, a to poważna decyzja. Ważna jest dojrzałość, wielkość, miękkość, kolor. Wszystko to wpływa na smak owocu. Jedni wolą słodszy inni, kiedy gorzki posmak pozostaje na języku. Jedni wolą nieco twardszy, inni miękki jak masło. Zaczyna się więc naciskanie, ostukiwanie, ważenie w ręku. Każdy zdaje się być znawcą. Jest decyzja, bierzemy tego. Sprzedawca rozłupuje zieloną kolczastą skorupę w kilku miejscach, by ułatwić dostęp do tego, co jadalne. Żółta maź oblepia duże pestki. Może być jak budyń, masło lub creme brulee. Nie ma się co krępować, trzeba zanurzyć w tym paluchy, upaćkać dłonie i ubrudzić ręce. I z tym właśnie wielu ma problem. Ci oporni mogą zakosztować wersji po obróbce. Durian jest wykorzystywany jak warzywo, dodawany do zup i sosów, robione są z niego lody i słodycze.

My mieliśmy tradycję przysiadania na owocową kolację tuż przed snem. Marysia na duriana się nie skusiła. Wybierała mango i zabraniała nam nawet chuchać w swoją stronę. Owoc ten może zabić spadając z drzewa. Ale na pewno nie zabija zapachem. Ani smakiem. Spróbujcie i nie sugerujcie się wcześniej zasłyszanymi opowieściami.

Życzymy smacznego!