Tak to czasami się dzieje, że im dłuższy relaks wieczorem, tym większy ból głowy następnego ranka. Nawet Marysia wstała bardzo późno, choć bez bólu głowy. Była w doskonałym humorze i gotowa, by po mroźnej nocy zacząć upalny dzień.

Oj tak, gruzińskie noce bywają na prawdę zimne. Temperatura spada dość mocno i dość szybko. Weźcie to pod uwagę, zwłaszcza jadąc w góry. Jednak po upalnym dniu wieczorny chłód jest wyczekiwany. Zaś rano rześkie powietrze szybko stawia na nogi, nawet po gorących uściskach gruzińskiego wina.

Przed nami skalne miasto-klasztor. Ponad 10 kondygnacji wykutych w skale komnat i świątyń. To znaczy, że będzie wspinaczka. W pełnym słońcu. Skalne miasto przywitało nas już wczoraj. Olbrzymia góra zerka tysiącami wykutych w skałach oczu na miasteczko w dolinie. Robi to ciekawe wrażenie. Przypomina się Petra, choć w zupełnie innej skali.

Na obejście miasta wystarczą dwie godziny. Nie jest to wyczynowa wspinaczka, ale trzeba trochę mięśnie ponapinać. Zwłaszcza z dzieckiem. Do podnóża skał prowadzi łagodna droga, dalej czekają strome podejścia, wąskie ścieżki, krzywe kamienne schody. Jeśli dzieciak nie maszeruje, konieczne jest nosidełko. Często samemu trzeba się podeprzeć, więc lepiej mieć ręce do dyspozycji. Ale nosidełko może nieco przeszkadzać w czasie przechodzenia skalnymi korytarzami do kaplic wgłąb góry. Są to na prawdę wąskie i niskie korytarze, wymagające od dorosłego przyjęcia pochylonej pozycji. Marysia maszerowała po Wardzii na swoich nogach. W wielu miejscach wymagało to asekurowania jej, czasami przenoszenia, przeskakiwania lub schodzenia po najbardziej stromych schodach na pupie. Ale cóż to dla dzieciaka – sama przygoda. Nie ma przecież nic nudniejszego, niż maszerowanie prostą, szeroką drogą bez przeszkód. Były też dziesiątki mnisich komnat. Małe, ciemne i chłodne. Niektóre kilkupokojowe. Zgadywaliśmy gdzie stało łóżko, gdzie palono ognisko i co robiono w tych dziwnych dziurach. Czy może… pomysły były różne. Ale i tak największą frajdą było echo. Piosenka o pięknej piosenkarce (aktualny przebój nr 1) w każdej komnacie brzmiała inaczej. Acha, no i wszędobylskie kamyki, czyli obecny przebój kolekcjonerski. Mieliśmy wypchane nimi wszystkie kieszenie.

Tego dnia czekało na nas jeszcze Tbilisi. Liczyliśmy, że w gruzińskiej stolicy zdążymy nie tylko się przespać. No i rzeczywiście, udało nam się jeszcze objeść po same uszy. A bohaterem kolacji były tego wieczoru chinkali. Wyborne pierogi wypełnione zupą i nadzieniem mięsnym, warzywnym, serowym lub innym. Spróbowaliśmy każdego, jaki był w menu. Z tego też powodu udało nam się zaliczyć jedynie wieczorny spacer po mieście.

Jak to bywa w stołecznych miastach, Tbilisi pełne jest kontrastów. Rozświetlone centrum, mnóstwo nowych inwestycji  knajpy, kluby i drogie hotele. Pięknie odrestaurowana starówka zdaje się być z innego świata, kiedy zanurzymy się w to na prawdę stare miasto. Właśnie tu zamieszkaliśmy tej nocy i ten klimat jest nam najbliższy. Dziurawe uliczki, niskie domy, lokalne sklepiki i warsztaty. Ulica jest tutaj bazarem, placem zabaw i miejscem potkań. Dzieciaki grają w piłkę, ktoś uczy się jeździć na rowerze, brzuchaci Gruzini wywlekli z domu stare fotele, by zdrzemnąć się i zapalić fajkę. Wolno przejeżdżają marszrutki, pod domami stoją stare łady i wielkie mercedesy. Z lokalnych piekarni unosi się cudowny zapach…