Samolot zniża się do lądowania. Jest środek bezchmurnej nocy. Patrzymy w dół i podziwiamy idealnie prosty świat. Szerokie drogi, proste kąty, strzeliste budynki, miliony świateł w równych rzędach. Linia brzegowa też kiedyś była idealnie prosta.

Podobno szejkowie marzyli o urozmaiconym brzegu, więc usypali wzdłuż niego wyspy. W idealnych kształtach, imitujących palmy i kontynenty świata. Jak z szablonu. Teraz już nie jest tak monotonnie.

Życie w Dubaju jest wygodne. Idealne miejsce dla człowieka, który kocha święty spokój za wszelką cenę i nie lubi niespodzianek.

Drogi w Dubaju są zazwyczaj proste. Pomyśleliśmy, że kierownice nie są tutaj potrzebne, wystarczyły by obrotnice na kilku skrzyżowaniach. Ciekawe, że na to nie wpadli. Byliby pierwszymi. A pragnienie bycia pierwszym, największym, najwyższym, najszybszym osiągnęło tutaj poziom niemal próżniaczy. Nikogo nie zadowala duże ani wysokie. Jedziemy jednym z siedmiu pasów długiej i prostej autostrady. I tak od lotniska, przez cały Dubaj , na przeciwległy koniec miasta. Cały czas prosto. Mijamy budynki podziwiane wcześniej na Discovery Channel — Burj Kalifa, Burj Al Arab, Mall of Emirates. Po przejechaniu 37 km wreszcie skręcamy dwa razy i jesteśmy w domu.

Życie w Dubaju zdaje się być bardzo wygodne. Idealne miejsce dla człowieka, który kocha święty spokój za wszelką cenę i nie lubi niespodzianek. Jest wszystko, czego można chcieć, by leniwie i z zadowoleniem egzystować. Zawsze przewidywalna temperatura, słońce i śnieg jednocześnie, sztuczne stoki narciarskie i sterylne plaże, szybkie metro, szerokie autostrady prowadzące z mieszkalnych osiedli wprost do olbrzymich centrów handlowych, biur lub centrów rozrywki. Bo też po drodze za bardzo nie ma się po co zatrzymywać. Żeby pospacerować? Obejrzeć miasto? Tak właśnie chcieliśmy, bo to przecież tak bardzo naturalne, gdy przybywamy do nowego miejsca. Ale nie dało rady — odległości zbyt duże, upał zbyt srogi, a po 5 minutach drogę przecina autostrada. Aby dostać się na jej drugą stronę trzeba i tak wsiąść do metra. Teraz uwierzyliśmy — Dubaj to nie jest miasto do chodzenia. Trzeba wsiąść w najnowszy model wypasionego samochodu. Nie masz, no to w taksówkę (ceny jak w Polsce). Nie chcesz? No to najdłuższą linię metra, jadącą po prostej ;). Musisz gdzieś skręcić z tej prostej? Zostaje ci autobus. Strasznie nam to doskwierało. Chcieliśmy zaczerpnąć świeżego powietrza, nawet gorącego. Uciekaliśmy więc do starego Dubaju i hinduskich dzielnic, by poczuć, że mieszkają tu ludzie.

Nawet jeśli nie stać cię na nocleg w najlepszym hotelu, od „naj” nie uciekniesz. Program atrakcji przewiduje: rano zjeżdżasz z największego na świecie sztucznego stoku narciarskiego, w południe wjeżdżasz najszybszą windą na najwyższy budynek świata, po drodze przechodzisz obok największego na świecie akwarium w centrum handlowym, a wieczorem oglądasz największy na świecie pokaz światło i dźwięk na największych na świecie fontannach. Co za nuda.

Ale musimy Emiratom oddać honor. To wszystko jest imponujące. Bycie „naj” wymaga siły, kasy i samozaparcia. Oni to mają i nie wahają się użyć. Ale jakoś brakuje mi w tym wszystkim duszy. Nawet w starym Dubaju, nawet w hinduskiej dzielnicy. To wszystko mogłoby być gdziekolwiek indziej, albo mogłoby tego nie być wcale. Nie pozostawia wrażenia. Ale niewątpliwie jest wygodne, jak w hotelu all inclusive. Pozwala się zrelaksować, zapomnieć, nie myśleć. I o to chodzi, bo myśli mogłyby pobiec w złym kierunku… o czym przypominamy sobie wieczorem, serfując po Internecie, gdy kolejna strona uznana zostaje za niebezpieczną dla naszej równowagi psychicznej i zablokowana.