Na Elefantynie, czyli dziwny urok egipskich miast
Elefantyna to nawet nie miasto. To maleńka wyspa na Nilu, gdzieś na granicy między Górnym Egiptem a Nubią. Można ją przejść wzdłuż w ciągu 30 minut i wszerz w ciągu 10. Tutaj zamieszkaliśmy, będąc w Asuanie. W nubijskim domu. Bo czy tak nie lepiej – zamieszkać w nubijskim domu zamiast go zwiedzać niczym muzeum?
Zazwyczaj bielone ściany, czasami w delikatnych pastelowych barwach. Na ścianach malowane scenki z życia nubijskiej wioski. W domu drewniane sprzęty obite tradycyjnymi wzorzysto-niebieskimi tkaninami. W każdym pomieszczeniu sklepienie w formie ceglastej kopuły. Pokoje zdają się przez to bardziej przestronne i jaśniejsze, mimo małych krągłych okien. I choćby słońce nie wiem jak mocno prażyło, tutaj zawsze jest chłodno.
Elefantyna i nasz nubijski dom nas zauroczyły. Czuliśmy się jak zamknięci w słonecznej twierdzy. Na wyspę dostać się można feluką lub lokalnym promem. Nie jeżdżą tutaj samochody, nawet motory. Z zapadnięciem zmroku wioska praktycznie zasypia, choć znaleźliśmy na brzegu ciekawą knajpkę, w której można napić się herbaty i smacznie zjeść, zaś młodzież z Asuanu przypływa tu wieczorami, by swobodnie zapalić papierosa, posłuchać muzyki i przytulić się do swojego partnera. Zaś w ciągu dnia atrakcji jest sporo. Znaleźć tu można ruiny starożytnej świątyni boga Chnuma, najstarszy Nilomierz oraz ślady żydowskiej enklawy. Na południowym cyplu wyspy mieściło się niegdyś nubijskie muzeum, teraz przeniesione do nowoczesnych wnętrz w Asuanie. Znajdziecie tu również tradycyjne nubijskie domy, które można zwiedzać lub w których można zamieszkać. Są urocze, a klimat wokół nich niemal magiczny – dla kogoś, kto pojawia się na chwilę, by zobaczyć. Nie dla kogoś, komu przyszło mieszkać tutaj na co dzień. Przechadzając się wąskimi uliczkami, przeciskając między domami i odkrywając kolejne zakurzone skwerki trudno uniknąć wrażenia, że żyje się tutaj ciężko, a otoczenie nie należy do przyjaznych. Mieszkania maleńkie, przyklejone jedno do drugiego, gdzieś na pięterku lub w suterenie. Okna maleńkie, schody wąskie, ściany odrapane, drzwi niedopasowane. Na podwórku kopy gruzu lub wysypisko śmieci. Wszystko jakby niedokończone albo mocno nadwątlone. Zniszczone. Zapomniane. Pokryte warstwą pustynnego pyłu. Wysuszone przez słońce. Nawet zieleń zdaje się być tylko wspomnieniem czegoś zielonego.
Trudno uniknąć wrażenia, że żyje się tutaj ciężko, a otoczenie nie należy do przyjaznych.
Na Elefantynie wszystko to jest skondensowane i upchnięte na małej przestrzeni, przez co miejsce sprawia wrażenie jakiejś wyjątkowej i dziwnej krainy. Jednak dokładnie to samo zobaczymy w większych miastach. Ta sama ruina od centrum po rogatki. Tutaj również robi to wrażenie, tylko już bardziej przygnębiające. Jakby nikt się nie starł, jakby nikomu nie zależało. Jakby przed chwilą czołgi wyjechały, tylko z jakiegoś powodu nikt się nie cieszy, nikt nie widzi perspektyw. Wybita szyba jest zastąpiona kartonem, złamana klamka patykiem. Połamana ławka już zawsze zagradzać będzie drogę. Na zdewastowanym dworcu knajpa rozstawia się na gruzach. Niczego się nie odnawia. Domów nikt nie kończy budować. Przemierzając Egipt pociągiem, można przyjrzeć się wielu miastom, właśnie takim. Widać to także w Kairze. Gdy podziwiając panoramę miasta sięgniecie wzrokiem ponad minarety, zobaczycie to samo – niewykończone budynki, sterczące zbrojenia, pojedyncze mieszkania w wielkich pustostanach. A gdy przyjrzycie się pięknej kolonialnej architekturze w starej części miasta, gdy zajrzycie do wnętrza wielkich kamienic, zobaczycie i poczujecie własnym nosem, jak powolnie się rozkładają.
Zastanawialiśmy się dlaczego tak właśnie tu wygląda i prostej odpowiedzi nie znaleźliśmy. Niewątpliwie składa się na to cała historia, z zawiłością kulturowo-obyczajowo-religijnych uwarunkowań, z których wynika podejście Egipcjan do spraw doczesnych, dóbr materialnych i swego otoczenia. Sytuacja polityczno-ekonomiczna zapewne tylko temat komplikuje – zmieniające się przepisy budowlane i podatkowe sprzyjają mało przemyślanym decyzjom urbanizacyjnym. No i to, na co wpływu ludzie nie mają – klimat, pogoda, deszcze, wiary, słońce, bliskość pustyni, jednym słowem natura z całą swą bezwzględnością. Patrząc na to, co wyszło po uwzględnieniu powyższych, cieszymy się, że zamieszkaliśmy na egipskiej wsi, a nie w mieście. Widok Nilu, uprawnych pól i pasących się osłów zdaje nam się znacznie przyjaźniejszy.
Elefantyna praktycznie
Na Elefantynę można dostać się feluką za 10 LE lub publicznym promem za zaledwie 1 LE. Na promach obowiązuje segregacja wg płci, po czym łatwo jej rozpoznać. Łodzie odpływają i dopływają w różne miejsca, więc upewnijcie się gdzie dokładnie chcecie dotrzeć. Wracając na wyspę po zmroku warto mieć latarkę.
2 comments
Faktycznie nieprzyjaźnie to wygląda – bardzo obco i trochę strasznie. Czy możecie powiedzieć coś więcej na temat waszych przemyśleń, coś o „zawiłości kulturowo-obyczajowo-religijnych uwarunkowań, z których wynika podejście Egipcjan do spraw doczesnych, dóbr materialnych i swego otoczenia.”? Chętnie poczytam też literaturę na ten temat jeśli troszkę mi podpowiecie gdzie szukać. Pozdrawiam, Agnieszka
Polecamy lekturę książek Piotra Kalwasa. Mieszka od kilku lat w Aleksandrii, jest muzułmaninem. Bardzo uważnie i krytycznie przygląda się Egipcjanom, ich codziennemu życiu, zwyczajom, ograniczeniom, jakie narzuca im religia, której sam jest wyznawcą. To spojrzenie na współczesne społeczeństwo Egipskie.
Sama jestem bardzo ostrożna w wydawaniu sądów. Staram się opisywać co jest i co się dzieje, ale nigdy nie oceniać. Nawet po 2 miesiącach mieszkania w jakimś miejscu, ciągle wiemy za mało, dużo za mało, a od zrumienia to już jesteśmy bardzo daleko. Ale uważam, że religia ma na ludzkie otoczenie niesamowicie duży wpływ. Kiedy sprawy doczesne przestają się liczyć, a wszelka motywacja do działania płynie z „Inszallah” (jak bóg da), obraz może być właśnie taki. Do tego to co wspominałam – polityka, gospodarka, przyroda, klimat…