Czasami bywa tak, że sława pewnych miejsc przerasta je same. Siła tego zjawiska zdaje się być proporcjonalna do fotogeniczności danego miejsca. Jeśli dodatkowo można je fotografować podczas wschodów lub zachodów słońca, wynik należy jeszcze pomnożyć przez dwa. Trochę tak jest z Borobudurem.

Nie jesteśmy fanami wschodów czy zachodów słońca. One też zdają się za nami nie przepadać, bo kiedy już zdarzy nam się wstać w środku nocy, by zobaczyć to wyjątkowe zjawisko, jakim jest wstające co rano słońce, wtedy zazwyczaj go nie widać. Pojawia się deszcz, chmury, mgła lub inne atmosferyczne przeciwności losu. Gdy do tego dodać tłumy ludzi, którzy lubią zwiedzać o tej porze, chce nam się jeszcze mniej. A gdy wziąć pod uwagę bilety wstępu, dużo droższe tylko dlatego, że właśnie wstaje słońce, to śmiejemy się w twarz. Jednak tym razem ulegliśmy. Bez większych rozterek. I to mimo faktu, że cena za pobudkę w środku nocy jest w Borobudur bardzo wysoka. Nie mamy nic na swoje usprawiedliwienie. Siła marketingu jest wielka.

Przysiedliśmy na schodach, by powzdychać do słońca. Ludzie się rozeszli.
Zaczęliśmy leniwie krążyć dookoła tarasów.

Tak więc zerwaliśmy się w środku nocy, wsiedliśmy na motor i ruszyliśmy w stronę bram Borobuduru. A dokładnie do hotelu Manohara, skąd startują poranne wycieczki do świątyni. Tu kupiliśmy bilet, a nasze kieszenie zapłakały. Wstęp to koszt 400 000 rupii (ok 120 zł) za dorosłą osobę. Dzieci do 5 lat wchodzą bezpłatnie, w wieku 6-10 lat za pół ceny. Na pocieszenie w pakiecie jest kawa oraz lekkie i całkiem smaczne śniadanie. Dostaje się latarkę, zaś na pożegnanie pamiątkowe batikowe chustki (uwaga, farbują!). Standardowy bilet to koszt 20 dolarów dla dorosłej osoby i 10 dolarów dla dziecka do lat 6. Tak więc generalnie przyjemność zwiedzenia Borobudur nie jest najtańsza.

Szybko wspięliśmy się na szczyt świątyni. Wszyscy zdążyli już zająć strategiczne miejsca i wyczekiwali pierwszych promieni słońca. Na razie tylko lampy rzucały mocne światło na monumentalne kamienie. Czekaliśmy. Czy niebo nie powinno się już zarumienić? No może jeszcze chwilę. Czy chociaż chmury nie powinny się jakoś dramatycznie rozświetlić? Może jeszcze chwila. Ale jakiś promień powinien się już wychylić ponad horyzont. Tak wyczekując zorientowaliśmy się, że przecież jest już jasno. Słońce dawno wzeszło, ale schowane za mgłą i chmurami, nie zrobiło nam żadnego spektaklu. Czyli wyszło, jak zawsze.

Przysiedliśmy na schodach, by powzdychać do słońca. Ludzie się rozeszli. Zaczęliśmy leniwie krążyć dookoła tarasów. Wreszcie mogliśmy je zobaczyć. Borobudur to monumentalna budowla. Ponoć największa buddyjska świątynia na świecie. Właściwie nie wiadomo kiedy dokładnie, kto, na czyje zlecenie i dlaczego tutaj ją zbudował. Szacuje się, że stało się to na przełomie IX i X wieku. Porzucona, pochłonięta przez dżunglę i pokryta wulkanicznym pyłem, przetrwała w ukryciu całe stulecia, aż odkryto ją niemal 1000 lat później.

Hotelu Manohara. Stąd startują poranne wycieczki do świątyni. Tu kupiliśmy bilet, a nasze kieszenie zapłakały. Wstęp to 400 000 rupii za dorosłą osobę. Dzieci do 5 lat wchodzą bezpłatnie, w wieku 6-10 lat za pół ceny.

Świątynia odzwierciedla buddyjską kosmologię. Jest zbudowana tak, aby wierni mogli odbywać rytualne pielgrzymki, podążając okalającymi ją tarasami. Ścieżka ta symbolizuje trudną drogę do nirwany. Najniższy taras to strefa ciała i pożądania, nad nim pnie się strefa symbolizująca wyzbycie się fizyczności. Tarasy są tutaj bogato zdobione reliefami przedstawiającymi sceny z życia Buddy. Najwyższe okrągłe tarasy to strefa oświecenia. Postawiono tutaj 72 ażurowe stupy, a w nich posągi medytującego Buddy. Z każdej z wyjątkiem jednej. Roztacza się stąd cudowny widok na rozległą, zazwyczaj tonącą we mgle równinę oraz górujący nad nią wulkan Merapi. Właśnie to nas urzekło. Spędziliśmy ranek wpatrując się w unoszące się mgły. Dopóki nie pojawiły się pierwsze poranne wycieczki, całe autokary wyspanych i wypoczętych dzieci, młodzieży i turystów. Gdy pozowanie do zdjęć stało się zbyt męczące wróciliśmy do hotelu Manohara. To mały bonus wycieczki o wschodzie słońca — unikamy przedzierania się przez wielki bazar przy bramach świątyni.

Do Borobudur przybyliśmy naszym ulubionym w Indonezji sposobem — na motorze. Wprost z Yogjakarty. Zaprawieni po balijskich wycieczkach przejechaliśmy 40 km bez mrugnięcia okiem. Idąc w nasze ślady pamiętajcie, aby nie wybierać głównej drogi. Jest bardzo ruchliwa i lepiej nadłożyć kilka kilometrów na rzecz przyjemniejszej trasy. Zamieszkaliśmy nieopodal świątyni, to zdecydowanie najwygodniejsze rozwiązanie. W okolicy jest wiele małych hotelików i mnóstwo prywatnych domów, oferujących noclegi. Dysponując motorem można wypuścić się na dłuższą wycieczkę i poszukać pięknych miejsc, z których widać Borobudur. Najciekawszym punktem widokowym jest na pewno wzgórze Punthuk Setumbu, ale krążąc między polami ryżowymi można natknąć się na bardziej zielone i na pewno spokojniejsze. Jeśli nie macie motoru, żaden problem. Jest to świetna okolica na wycieczki rowerowe. W pobliżu są dwie pomniejsze świątynie, Pawon i Mendut. Można odwiedzić miejsca, gdzie produkuje się tofu oraz pracownie garncarskie. Można po prostu pokręcić się wśród ryżowych pól. Jednym słowem, warto wpaść tutaj chociaż na jeden dzień, zamiast robić szybki nocny wypad z Yogjakarty.