Oj tak, pakowanie jest sztuką. A my jesteśmy bardzo pojętnymi uczniami i wspinamy się w tej dziedzinie na wyżyny. Może to nie brzmi skromnie, ale sama jestem zaskoczona naszymi wynikami. W tym roku nadaliśmy jeden bagaż. Słownie jeden.

Jeden nadany, ale sporo tobołków mamy przy sobie, jako bagaże podręczne. Tego trudno uniknąć, wszak w podręcznym bagażu mieszczą się dwa przenośne biura — komputery, dwa monitory, tablet, czytnik e-booków, sprzęt fotograficzny na okazje różnych potrzeb (acha, statyw wchodzi do bagażu nadawanego). Wszystko spakowane w dwie zgrabne walizeczki oraz plecak, ugnieciony jak tylko możliwe, by nikt się nie czepiał, że za duży (bierzemy go tylko po to, by mieć z czym jeździć na lokalne wycieczki). No i teraz wyobraźcie sobie, ile czasu trwa prześwietlanie naszego podręcznego bagażu, kiedy większość sprzętów każą nam wyjąć… wypełniliśmy 9 kuwet i doprowadziliśmy do frustracji wszystkich stojących za nami w kolejce. Sądzili, że rodzinka z dzieckiem, to szybko pójdzie.

Nasze ostatnie starania skupiają się wokół ograniczenia ciężaru.
Ale waga bywa bezlitosna. Na szczęście rzadko
waży się podręczne bagaże.

By zamknąć temat podręcznego bagażu, dodać musimy jeszcze wielką torbę z bibelotami na drogę — gazetami (wśród lotniskowych gazet odkryliśmy „Świerszczyk”!), książkami, dokumentami, bluzami, jabłkowymi chipsami (babcia ususzyła specjalnie na podróż, pycha!), itp. No i jeszcze plecaczek Marysi wypełniony miniaturowymi zestawami do grania, rysowania, czytania i zabawy. A tak po prawdzie jest to jej szkolny worek na buty, bo mniejszy i lżejszy :). Uf, to by było na tyle.

Tak więc mało, ale… ciężko! Nasze ostatnie starania skupiają się wokół ograniczenia tego ciężaru. Ale waga bywa bezlitosna. Na szczęście rzadko waży się podręczne bagaże. A kiedy to się dzieje — wyjmujemy komputer, pokazujemy, że dzielnie spakowaliśmy całą rodzinę w jeden nadawany bagaż, z uśmiechem przekonujemy, że w domu ważyło mniej, lub wysyłamy na front Marysię. A przy okazji, czy wiecie, że w tropikach każdemu bagażowi dochodzi z 1-2 kg? Wilgoć! Niby nic, ale robi różnicę.

Czy po tylu wyjazdach łatwiej jest się spakować? Oczywiście, że tak. Przede wszystkim wiemy już, że większość zabieranych rzeczy zwyczajnie nie jest potrzebna. Ładując do plecaka kolejne graty pamiętajcie, że:

  1. Części z nich prawdopodobnie nie użyjecie. Jak wspomnicie wcześniejsze wyjazdy na pewno będziecie wiedzieli, których. Ale pamiętam ten czas, kiedy ręka nam drżała (zwłaszcza mi). No więc uwierzcie, jeśli ręka drży, to nie będzie potrzebne.
  2. Na miejscu większość rzeczy można kupić, zazwyczaj taniej. Po co więc targać przez pół świata.

Z drugiej strony powiedzieć można, że pakujemy się nieustannie, bo nieustannie szukamy mniejszych i lżejszych rozwiązań. Cieńsze monitory, bardziej kompaktowe statywy, wydajniejsze komputery. Rynek kompaktowych sprzętów dla podróżników jest zaskakująco dobrze rozwinięty. Trzeba tylko dobrze szukać i śledzić nowinki.

A pakowanie wszystkiego do walizek, to już kwestia dnia przed wyjazdem. Że nie wspominamy o osobistych rzeczach? Jadąc w tropiki ubrania to najmniejszy problem — po pół roku prania, wystawiania na słońce i ciorania po piachu, większość rzeczy już z nami nie wraca. Bierzemy więc to, czego nam nie żal. Resztę dokupujemy na miejscu. I jak zwykle najwięcej miejsca zajmują kosmetyczki i apteczki. Choć i w tym wypadku nastawiam się na lokalne specjały, ciągle trudno mi zoptymalizować ten rozdział walizki.

Jak widać, niewiele się zmieniło w tym temacie od ubiegłego roku, poza tym, że nadaliśmy o jeden bagaż mniej. Co to będzie za rok ;).

To teraz Wy dzielcie się swoimi patentami na optymalizowanie bagażu!