Miało być rowerowo. Miało być pod namiotem. Miało być na Bornholmie. Tymczasem wylądowaliśmy w drewnianym domku na Kaszubach, gdzie zamiast pedałować ciągle machaliśmy wiosłami.

– Przyjeżdżajcie do nas, skoro Wam nie wyszło pedałowanie.
– No dobra, a gdzie jesteście?
– No w Swornychgaciach!
– ??!!?

I tak poznaliśmy Swornegacie, które szybko przechrzciliśmy na „niesforne majty”. A gdy dotarliśmy do drewnianego domku na szczycie wzniesienia, z widokiem na jezioro, przystanią poniżej, miejscem na ognisko za domem i lasem dookoła, a na powitanie wyszła nam najbardziej przyjacielska ekipa pod słońcem, w myślach zaczęliśmy przeliczać, o ile dałoby się przedłużyć te niespodziewane wakacje.

To nie jest tak, że na Kaszubach nie można jeździć rowerem. Wręcz przeciwnie, jest tutaj mnóstwo bardzo ciekawych tras. Przez lasy, bory, wzdłuż jezior. Na pewno fajnie będzie tutaj popedałować. Kiedyś, bo teraz pochłonęły nas jeziora. Jeziora i rzeki. I bynajmniej nie chodzi o pluskanie się na plaży, to zabawy dla dzieciaków przecież! Marysia i Precelek wybrali łódki, kajaki i żaglówki. Bo i pogoda nas nie rozpieszczała. Trafiliśmy na najzimniejszy tydzień tego upalnego lata. Wyobrażacie sobie?! Średnio 15 stopni, wiatr i burze. I znowu się przekonaliśmy, że dla dzieci pogoda nie ma znaczenia. Najważniejsza jest dobra zabawa.

Po pierwsze żaglówki. Trafiliśmy na pasjonata, który zobaczywszy świeżą krew, postanowił zarazić nas bakcylem żeglarstwa. Wciągnął do wody małą żaglówkę, podniósł żagiel, a dzieci oniemiały. My również. Zaproponowaliśmy Panu Pasjonatowi, aby dał dzieciom kilka lekcji. I to było coś, na co czekały zawsze z rana. Najpierw krótka lekcja wiązania węzłów. Potem lekcja współpracy na pokładzie — Marysia za sterem, Precelek przy żaglach i zamiana. Potem lekcja samodzielności, skupienia i skoordynowania ruchów — samodzielne sterowanie i pilnowanie żagla. Łatwo nie było, ale były emocje, zwłaszcza gdy zaczynało bujać. Jednak bez obaw, było bezpiecznie. Pan Pasjonat był tuż obok. Najpierw na sznurku wypuszczał żaglówkę z dziećmi (naprawdę!) po pewnym czasie pozwalał im na swobodę. Ale ciągle tuż obok. Wody jeziora Karsińskiego są płytkie i idealne do nauczania dzieci sportów wodnych.

Czasami burze przerywały nasze lekcje. My jednak byliśmy cierpliwi. Przeczekaliśmy, a potem na kajaki. Kilkugodzinne spływy Brdą okazały się idealne na rodzinne wiosłowanie. Tylko pamiętajcie — dzieciom też należą się wiosła! Niech wam nie przychodzi do głowy, żeby ich nie brać, bo przecież dzieci nie dadzą rady wiosłować. Nic bardziej mylnego. Gdy każecie im siedzieć cicho przez kilka godzin i gapić się tylko na piękno natury, wyprawa skończy się kiepsko. Bo to machanie wiosłem najbardziej wciąga, a dzieci doskonale sobie radzą. Uczą się współpracy, rytmu, odliczania, no i budują swoje bicepsy :). Trzeba też pamiętać o prowiancie na drogę. Co 2 godziny warto wciągnąć kajaki na  łąkę, zrobić piknik i pozwolić dzieciakom rozprostować ramiona.

Były też łódki, na których dzieci zamieniały się małych galerników. Przed snem były rowery wodne. Były wycieczki nad kanały. Było wędkowanie, a jakże. Zaś w przerwach były ryby. Ryby smażone, ryby z grilla, pasty rybne, rybne zupy. W każdej postaci i na każde danie. I ciągle nie mieliśmy ich dosyć…

Kaszuby! Za rok znowu przybywamy. Na dłużej.