Lot był jak zwykle długi i z przejściami. Gdy wylądowaliśmy w Kolombo powitały nas ciemności i gorące, wilgotne powietrze. Czekały nas jeszcze 2 godziny drogi na południowe wybrzeże wyspy. Po drodze rozszalała się tropikalna ulewa i nie było widać jej końca. Wreszcie dotarliśmy, szybko wbiegliśmy do naszego nowego domu, a tutaj co? W samym jego środeczku ciągle pada deszcz!

Nie byliśmy tym specjalnie zaskoczeni — wiedzieliśmy, że to dom z patio. Zresztą właśnie dlatego go wynajęliśmy. Jakiś czas temu w Gwatemali mieszkaliśmy kilka dni w domu z patio i marzyliśmy, by kiedyś taki sobie wynająć. No więc zrobiliśmy to przy pierwszej okazji. Ten nocny widok był cudowny! Stary, kolonialny dom, pośrodku tropikalnego ogrodu, otwarty na oścież i rozświetlony mnóstwem świateł, a po środku patio ze stawikiem pełnym ryb, roślin i uwaga… fontanną. Tak więc deszcz ciągle lał pośrodku naszego domu, ochlapywał nam stopy i robił sporo hałasu. A my umęczeni podróżą zasiedliśmy na fotelach i gapiliśmy się z zadowoleniem. Nawet spać nam się odechciało.

To chyba najlepszy dom naszych zimowych eskapad. Kolonialny ślad na mapie Sri Lanki. Z patio i mnóstwem dzikich lokatorów.

Wreszcie jest ciepło i można zdjąć czapkę. Wreszcie można biegać na bosaka, a nie w skarpetkach z wełny jaka. Wreszcie pachnie świeżością, a nie zakurzoną wilgocią. Wreszcie Marysia śpi we własnym pokoju — w Katmandu dwa pokoje stały puste, bo my dogrzewaliśmy się, śpiąc wszyscy razem w jednym łóżku. Wreszcie pot na plecach, a nie para z ust. Cóż za przyjemna odmiana!

Szybki ogląd pozwolił nam poznać dom i współlokatorów. A wierzcie mi, w domu z patio nigdy nie mieszka się samemu. Kilka żab przykleiło się do drewnianych kolumn i wydawało niezwykle głośne dźwięki. Mrówki wytyczyły kilka poważnych tras przez kuchnię. Przed drzwiami przebiegają wielkie rude niby-wiewióry. Gdy otwarliśmy tajemniczy składzik pełen staroci, wyleciało z niego kilka nietoperzy. Szybko zresztą okazało się, że jest ich tutaj sporo. Śpią na okolicznych palmach, a nocą urządzają sobie loty między pokojami. A gdy już zgasiliśmy światło i położyliśmy się do łóżek zauważyliśmy… świetliki krążące wokół moskitiery. Zasnęliśmy błogo wsłuchując się w nocne odgłosy dżungli. Następnego dnia, w mocnym tropikalnym słońcu nadal było pięknie. Odwiedziły nas kolejne zwierzaki, a potem usłyszeliśmy głosy dzieci — nowe koleżanki Marysi już czekały, aż się obudzimy.

To chyba najlepszy dom naszych zimowych eskapad. Kolonialny ślad na mapie Sri Lanki. Choć Brytyjczycy wyprowadzili się 1948 roku ich wille, oraz wille ich holenderskich i portugalskich poprzedników pozostały. W jednej z nich właśnie zamieszkaliśmy.

Znajdź dla siebie dom na Sri Lance…


Booking.com